Fountain Of Tears - Fate

Artur Chachlowski

ImagePłyta „Fate” grupy Fountain Of Tears dotarła do mnie nie od zespołu, ani bezpośrednio od wytwórni płytowej, a nadesłał mi ją Terry. Terry to mój bliski przyjaciel pochodzący ze słonecznej Kalifornii, a obecnie mieszkający w jeszcze bardziej słonecznej Arizonie. Przyjaźnimy się z Terrym od lat, wymieniamy uwagi na temat progresywnej muzyki, od czasu do czasu podsyłamy sobie paczuszki z trudno osiągalnymi czy to w Arizonie, czy w Polsce płytami. Robimy tak od lat i obydwaj wiemy, że mamy podobne gusty muzyczne. Zwykle jest tak, że to co podoba się Terry’emu, podoba się także i mnie. I odwrotnie. Tak jest w 99% przypadków.

Gdy niedawno otwierałem najnowszą przesyłkę z Arizony najpierw wyciągnąłem z niej płytę „Fate” bliżej nieznanego mi zespołu o nazwie Fountain Of Tears. Tajemnicza okładka, intrygujący tytuł, ciekawe fotografie zespołu, lista 12 utworów stanowiących program tego wydawnictwa... O zespole Fountain Of Tears nie wiedziałem nic. Nie wiedziałem nawet czy „Fate” to pierwsza, czy któraś już z kolei płyta w jego dorobku. Z książeczki dowiedziałem się tylko, że tworzy go piątka muzyków: Joey Daub (dr), Erik Ney (bg), Mike Didonato (g) oraz dwoje najważniejszych ludzi w Fountain Of Tears: małżeństwo (rodzeństwo?) Jeff King (k) i Vonnie King (v). Uzbrojony w taką wiedzę przystąpiłem do przysłuchiwania się muzyce wypełniającej album. Przesłuchałem go raz, drugi, trzeci… i wydaje mi się, że wpisuje się on w ten jeden procent przypadków, kiedy moje gusta rozmijają się z opinią Terry’ego. Terry zachwalał mi tę płytę. Mnie jakoś nie za bardzo poruszyła. Nie żeby zawierała jakąś całkowicie nieudaną muzykę. Nie. Jest w niej pewien klimat, który wyróżnia tę grupę na tle innych. Są na niej ciekawe melodie, są niezłe pozamuzyczne efekty, jak odgłosy burzy i padającego deszczu przewijające się w kilku kluczowych utworach, są dające do myślenia teksty, jest wreszcie mocny, wyrazisty, lekko „przymglony” wokal Vonnie King. I tak w ogóle to właśnie ta pani wydaje się być centralną osobą w całym zespole. Reszta muzyków gra tak, jakby jej tylko towarzyszyli, bo to jej wokal lśni najjaśniej i to właśnie ona oraz jej głos znajdują się w centrum uwagi przez cały czas trwania płyty „Fate”.

Po tym przydługim wstępie pora wreszcie przybliżyć Czytelnikom tej recenzji styl muzyki grupy Fountain Of Tears. Mam z tym nie lada problem, gdyż produkcje tej amerykańskiej formacji wymykają się wszelkim klasyfikacjom. Nie gra ona muzyki epickiej, ani prog rockowej  sensu stricte. Na „Fate” nie znajdziemy długich, rozbudowanych kompozycji, ciekawsze solówki pojawiają się z rzadka, znakomita większość utworów ma budowę piosenek (zwrotka-zwrotka-refren-zwrotka). Ale nie są to zwyczajne piosenki o banalnych liniach melodycznych. Wręcz odwrotnie. Brzmienie zespołu jest bardzo „gęste”, brylują w nim klawisze, ciekawie gra gitara, a nad wszystkim unosi się mgiełka nut wyśpiewywanych przez Vonnie. Ta dziewczyna ma bardzo fajną barwę głosu. Ani infantylną, ani drapieżną, ani gotycką, ani nachalną... Ale za to bardzo przyjemną, czystą i wyrazistą. Tak, jej głos to największy atut całej płyty. Płyty, którą zdefiniowałbym jako melodyjny rock z pewnymi ambicjami. W brzmieniu Fountain Of Tears można znaleźć wiele wspólnych elementów z muzyką zespołów Lacuna Coil, Evanescence, Within Temptation, Stream of Passion, Theatre of Tragedy, Nightwish, czy Epica. Chociaż, by rozwiać wszelkie wątpliwości, od razu powiem, że na pewno nasi bohaterowie na pewno nie grają sztampowego gotyckiego rocka.

„Fate” nie jest płytą złą. Ale raczej bliżej jej do kategorii „album przeciętny” niż „wybitny”. Przyznam, że nie poruszyła mnie ona do głębi, choć czas spędzony na jej słuchaniu na pewno nie był do końca stracony. Myślę, że dopiero teraz przed grupą Fountain Of Tears stoi prawdziwa próba. Albo na następnej płycie osiągnie zdecydowanie wyższy poziom, albo zanurzy się w otchłań przeciętności i za kilka lat nikt o albumie „Fate”, ani o samym zespole nie będzie w ogóle pamiętać.

P.S. Już po zapoznaniu się z płytą „Fate” zaglądnąłem na internetową stronę zespołu i dowiedziałem się, że grupa Fountain Of Tears pochodzi z Filadelfii, działa od blisko 10 lat oraz że ma w swoim dorobku debiutancki album wydany w 1999 roku oraz pięcioutworowe demo z 2003 roku.

 
MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok