Yes - The Ladder

Maciej Polakowski

Zgodnie z zapowiedziami Jona Andersona i Billy’ego Sherwooda, nowy album Yes miał zerwać z kierunkiem (błędnym) obranym dopiero co na „Open Your Eyes” na rzecz powtórnego względem „Keys to Ascension” powrotu do starszych patentów, rodem z lat siedemdziesiątych. Różnica polegała na tym, że postawiono bardziej na nawiązania melodyczne i tekstowe niż na formalne. Dodatkową nowością w Yes była oficjalna przynależność do grupy aż sześciu członków; grono muzyków powiększyło się o klawiszowca Igora Khorosheva.

„Homeworld (The Ladder)” – obok „New Language” najlepszy utwór na płycie. Zaciekawia specyficznie budowaną melodią, częstymi chórkami oraz bardzo zintensyfikowanym zabiegiem wspinania się basu i drugiej gitary po kolejnych dźwiękach gamy. Dzięki temu, kompozycja zyskuje istotny element większej emocjonalności, najlepiej widoczny tuż przed samą codą, w punkcie kulminacyjnym utworu. Coda za to (czego nie pochwalam) nie nawiązuje do tego, co było wcześniej, przez co staje się zupełnie oderwaną. Sama w sobie jest jednak bardzo ładna.

„It Will Be A Good Day (The River)” – sympatyczny utworek z łatwą do zapamiętania melodią szybko wpadającą w ucho. Pomimo że wydaje się on być bardzo prostm i przewidywalnym, w środku znaleźć można króciutkie, bardziej pociągające zagrywki typu początek czwartej minuty, opanowaną i przez to wreszcie poukładaną gitarę Howe’a oraz pomysłowe kontrapunktujące główną melodię chórki.

„Lightning Strikes” – na „dzień dobry” dostajemy cytat z utworku „Phenomenal Cat” The Kinks, później po raz kolejny przystępną melodię oraz dziwnie grany i tragicznie brzmiący pseudochwytliwy rytm, do tego ostry wokal Andersona. Jeśli miał być to utwór w ramach muzycznego dowcipu, to chyba nie wyszło. Jako singiel także nie zachęca w należyty sposób do zapoznania się z resztą albumu.

„Can I?” – swojego rodzaju miniaturka, psychodeliczny przerywnik, oparty na zaśpiewkach etnicznych, z wbudowanym weń cytatem z „We Have Heaven” Andersona z albumu „Fragile”.

„Face To Face” – bardzo pogodna piosenka, z „radosnym” riffem gitary basowej oraz niepoważnie brzmiącymi, elektronicznymi wstawkami. Niestety przywołuje ona na myśl wcześniejsze nieudane albumy zespołu typu „Union” czy „Open Your Eyes”.

„If Only You Knew” – wyjątkowo urokliwa - jak na Yes - ballada i zarazem jeden z jaśniejszych punktów wydawnictwa. Ujmująca melodia, uporządkowane partie instrumentalne (nastrojowe glissanda Howe’a na elektrycznej gitarze hawajskiej) i spokojne chórki bardzo dobrze współgrają z tekstem.

„To Be Alive (Hep Yadda)” – piosenka podobna do “Face To Face” I przywołująca podobnego do tamtej ducha. Jedynie wartymi wysłuchania są w niej niezgorsza solówka Howe’a i zapamiętywalny refren.

„Finally” – energia, wręcz hardrockowa melodyka, a także niespotykany u Andersona – agresywny sposób śpiewania, może wywołać niemałe zdziwienie i nie mniejsze zaciekawienie pośród sympatyków Yes. Niestety, początkowe zaskoczenie poprzez zbytnią powtarzalność i monotonię kawałka z czasem ustępuje pola zwyczajnej nudzie.

„The Messenger” – kawałek rzekomo będący hołdem dla Boba Marleya. Faktycznie w znacznej większości niezmienny rytm przywodzi na myśl styl reggae. Sam utwór brzmi jednak jak żywcem wyjęty z albumu „Union” i prezentuje adekwatny do niego poziom. Jedynie główny riff basu oraz fragmenty zwrotki po odsłuchu pozostają w głowie.

„New Language” – drugi najlepszy kawałek na płycie, pomimo podobnej do pierwszego długości jego zamysł różni się nieco – tam ważniejsze były partie wokalne, tutaj instrumentalne. Tak to na sam początek dają się usłyszeć chwytliwe progresje, następuje krótkie (i całe szczęście, bo jest ono dzięki temu akuratne) jammowanie i zwrotka, niestety w ubogim akompaniamencie, który razem z melodią daje efekt popu. Na szczęście mój ulubiony tutaj łącznik do refrenu przynosi wzmożenie napięcia, pop ustępuje miejsca rockowi i dostajemy szeroko zagrany i odważnie zaśpiewany refren. Wszystkie te wokalne części jeszcze powrócą, natomiast kolejnym bardzo dobrym fragmentem będzie inny nastrojowo, stopniowo zwiększający dynamiczność muzyki, tym samym bardzo dobrze wprowadzający do improwizowanej solówki gitarowej w towarzyszeniu wędrującego na przemian w górę i w dół basu Squire’a (właśnie to „w górę” to motyw iście skopiowany z „Roundabout”). O ile solówka Howe’a sama w sobie nie przedstawia czegoś ciekawego melodycznie czy technicznie, to w połączeniu z bardzo dynamicznym riffem basu, wypada nawet porywająco. Warto poczekać jeszcze na niekonwencjonalne zakończenie.

„Nine Voices (Longwalker)” – ładna i przyjemna ballada, będąca dobrym kontrastem do poprzedniczki, uspokojeniem oraz wyciszeniem na sam koniec przygody z albumem.

Kto by się spodziewał, że po takiej beznamiętności twórczej z „Open Your Eyes”, Yes w niespełna dwa lata zdoła się podnieść, pozbierać i wydać coś niezłego, nieodpychającego od siebie po trzech minutach, a nawet zachęcającego do ponownego przesłuchania. Płyta nie jest równa, są na niej fragmenty zupełnie nietrafione i zbędne („Lightning Strikes”, „Can I?”, „The Messenger”), pachnące wypełniaczami („Face To Face”, „To Be Alive (Hep Yadda)”, „Finally”), ale także i całkiem przyjemne („It Will Be A Good Day (The River)”), a momentami nawet pełne wdzięku („If Only You Knew”). Najbardziej jednak cieszą dwie udane, dłuższe i bardziej skomplikowane kompozycje, które z pewnością należeć będą do jednych z lepszych w twórczości Yes oraz duch zespołowości, którego momentami daje się wyczuć w słyszanej muzyce. Członkowie zespołu bardziej szanują się wzajemnie, niż wyrywają z prezentowaniem indywidualnych umiejętności. Nowy klawiszowiec Igor Khoroshev godnie zastępuje Ricka Wakemana, zdaje się rozumieć koncepcję reszty i swoje partie wykonuje w sposób nienaganny.

Wbrew pewnym kontrowersjom powstającym przy próbie jednoznacznego określenia albumu „The Ladder” mianem dobrego, wydaje mi się, że jest on wystarczający, całkiem niezły, potrzebny fanom, bo ukazujący powrót  kilku istotnych elementów Yes znanego z dawnych czasów. Gdy patrzę na późniejsze wydawnictwa grupy, myślę, że byłby on jak najbardziej stosownym do zakończenia studyjnej kariery tego zespołu.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok