Mindfields - One

Artur Chachlowski

ImageWeźmy do ręki debiutanckie krążki Marillionu, Pendragonu, IQ, Pallas i Areny. Zastanówmy się przez chwilę jakie są ich wspólne pierwiastki. Następnie włóżmy do szuflady odtwarzacza album „One” grupy Mindfields (to polski zespół!) i porównajmy. Prawda, że coś w tym jest? Mindfields jednoznacznie nawiązuje do brzmienia grup spod znaku „odrodzenia progresywnego rocka”. Tworzący ją muzycy nie bawią się w żadne udziwnienia, nie silą się na oryginalność za wszelka cenę. Grają po prostu muzykę, która dźwięczy im w duszy i płynie prosto z serca. I trzeba im przyklasnąć. Bo płyta „One” jest albumem bardzo udanym.

Nie ukrywam, że bardzo lubię takie konserwatywne płyty. Wpisują się one doskonale w najlepsze tradycje gatunku, a gdy przy okazji są jeszcze tak dobrze skomponowane, zagrane i zaśpiewane jak w przypadku debiutu grupy Mindfields, to zdecydowanie pozytywnie odróżniają się od lawiny krążków firmowanych przez naśladowców pionierów (neo)progresywnego rocka. Od razu chciałbym jednoznacznie stwierdzić, że album „One” należy do płyt bardzo wyrazistych i swoją jakością zdecydowanie przewyższa średni statystyczny poziom albumów ukazujących się we wszystkich zakątkach progresywnego świata.

Płyta „One” ma ciekawą konstrukcję. Zawiera 8 utworów, z których te opatrzone nieparzystymi indeksami są długimi, około dziesięciominutowymi rozbudowanymi kompozycjami. Utwory parzyste to kilkudziesięciosekundowe instrumentalne miniaturki oparte na wspólnym motywie melodycznym. Podobny zabieg zastosowała przed laty Arena na swoich dwóch pierwszych płytach. Tam cykl „Crying For Help” opatrzony był kolejnymi cyframi, tu poszczególne miniaturki mają różne tytuły („Rain”, „Sunrise”, „Farewell Tears” i „Somewhere Between”) i łączy je charakterystyczny temat przewodni. Muszę przyznać, że te instrumentale stanowią fajny przerywnik pomiędzy dłuższymi utworami i choć po prawdzie właśnie te, bardziej rozbudowane utwory stanowią o prawdziwej wartości płyty, to te swoiste interludia pozwalają słuchaczowi na niezbędną refleksję, na złapanie oddechu przed kolejną porcją dobrej, formalnie rozbudowanej muzyki.

Początek płyty to pięć minut podniosłej ilustracyjnej muzyki, która przy odrobinie wyobraźni mogłaby stanowić soundtrack jakiegoś filmu. A potem odzywa się wokal. Ciekawy, ciepły, mocny, lekko przymglony, a przez to mocno intrygujący. To Rafał Gołąbkowski, którego śpiew w języku angielskim, aczkolwiek nie pozbawiony nutki polskiego akcentu, stanowi mocny punkt brzmienia zespołu. Bardzo podoba mi się barwa jego głosu i spora różnorodność środków, po które sięga (wystarczy posłuchać utworu „Nobody’s Dream” – wydaje się, że śpiewa ktoś zupełnie inny niż na przykład w pierwszym utworze). Ale bądźmy też uczciwi w stosunku do reszty zespołu. Oddajmy im co cesarskie. Bo to nie wokal bryluje na płycie „One”. Album zachwyca licznymi, niezwykłej urody rozwiązaniami melodycznymi, w których prym wiodą gitarzysta Marcin Kruczek (kiedyś grał w krakowskiej grupie Nemezis, która poza nagraniami kasetowymi nie zostawiła po sobie żadnego śladu, choć ostatnio słyszałem o możliwej rychłej reaktywacji tej formacji) oraz keybordzista Rafał „Karmel” Muszyński. To oni ciągną muzykę Mindfields do przodu, to oni zasypują odbiorcę niezliczoną porcją solówek o nieprzeciętnej wręcz urodzie. Obaj panowie są zresztą autorami całej muzyki, którą słychać na „One”. Angielskie słowa napisał perkusista Tomasz Paśko (na co dzień w Millenium), który do społu z Wojtkiem Famielcem (bg) stanowi solidną sekcję rytmiczną zespołu.

Cztery główne utwory na płycie to prawdopodobnie jedne z najcelniej odwołujących się do klasyki neoprogresywnego rocka kompozycji w polskiej muzyce ostatnich lat. Znajdą się pewnie tacy, co powiedzą, że takie granie to odgrzewanie dawno wystygłego dania. Że Mindfields nie poszukuje nowatorskich rozwiązań, że nie stara się szukać nowych dźwięków. A ja im powiem, że proch wynaleziono już dawno. Że znam mnóstwo zespołów, które z „poszukiwania nowego za wszelką cenę” niepotrzebnie uczyniły swoją artystyczna misję i po początkowych sukcesach rozmieniły swą pozycję na drobne. Weźmy pierwszy z brzegu przykład czołowego zespołu spod znaku progresywnego rocka. Czy grupę Marillion kochamy dziś bardziej za płytę „Script For A Jester’s Tear”, czy za „Radiation”? Czy gdyby „Somewhere Else” był debiutem jakiegoś mało znanego zespołu, to czy powszechnie zwrócono by na ten album uwagę? Ważne jest, by grać muzykę, która płynie prosto z serca, by w muzykowaniu było słychać radość i satysfakcję z dobrze wykonanej, uczciwej roboty. A tak niewątpliwie w przypadku grupy Mindfields i albumu „One” jest. Słychać to w każdej minucie muzyki na tej płycie.

Klasycy neoprogresywnego rocka są dla grupy Mindfields dobrym drogowskazem. Ponadto dostrzegalne od czasu do czasu w jej muzyce dalekie echa muzyki Pink Floyd, Camel i The Alan Parsons Project dodają kompozycjom zespołu dodatkowego smaczku. I bardzo dobrze. Chciałbym z całego serca chłopakom z zespołu Mindfields pogratulować świetnej płyty. Skoro nagrali „One” to pewnie niedługo będzie „Two”. Mam nadzieję, że będzie to także album pełen uczciwej, płynącej z serca muzyki. Bez zbędnych „pseudoposzukiwań”. Bez niepotrzebnego zmieniania czegokolwiek dla samej zmiany.

www.lynxmusic.pl

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!