Sons Of Apollo - Psychotic Symphony

Przemysław Stochmal

Zapowiedzi powołania do życia nowego progmetalowego zespołu, w którym główne role mieliby odegrać Mike Portnoy i Derek Sherinian, mogły obiecywać niemało. Pomysł na powrót do wspólnego tworzenia po dwudziestu latach od pracy nad albumem „Falling Into Infinity” Dream Theater sam w sobie musiał przyspieszyć bicie serca u fanów muzyków i ich byłego zespołu. Co więcej, stwarzał okazję dla Portnoya, by nagrać w zasadzie pierwsze stricte progresywnometalowe dzieło po siedmiu latach od opuszczenia macierzystej grupy. Późniejsze ogłoszenie, że obok perkusisty i klawiszowca w zespole pojawią się tak mocne nazwiska jak Billy Sheehan (bas: Mr. Big/The Winery Dogs), Ron „Bumblefoot” Thal (gitara: ex-Guns N’Roses) oraz Jeff Scott Soto (wokal: ex-Yngwie Malmsteen) mogło zwiastować kawał kapitalnej muzyki.

Mój osobisty początkowy entuzjazm nieco osłabił jednak sposób, w jaki wkrótce zespół zaczął lansować swoje pojawienie się. Gitarzyści prezentujący się na sesji zdjęciowej w pełnym uzbrojeniu – z okazałymi dwugryfowymi „wiosłami”;  nazwa grupy wprost odwołująca się do postaci greckiego boga muzyki i patrona sztuki; okładka płyty opracowana jako heraldyczny wizerunek zwierząt dzierżących instrumenty muzyczne wykorzystane na albumie; długie finalne nagranie na płycie zatytułowane „Opus Maximus” („Największe dzieło”)… Raczej próżno w tak wyniosłej konwencji, jaką począł forsować zespół na krótko przed ujawnieniem pierwszych utworów, szukać ironii czy żartu. Wspomniane zabiegi, w swojej mnogości raczej kojarzyć się mogą z efekciarstwem i szpanerstwem, co wielu zresztą z pewnością wskazałoby jako jedną z cech gatunku.

Niemniej jednak, wbrew tej jakże wyraźnej etykiecie, „Psychotic Symphony” nie jest festiwalem solówek i pompatycznych epopei. To solidny progmetalowy, tradycyjnie skrojony zbiór kompozycji dłuższych, rozbudowanych i form piosenkowych, w którym de facto „metalowość” raczej bierze górę nad „progrockowością”. Wydaje się, że tak właśnie została zaplanowana muzyczna misja tej formacji  - ma być ciężko, konkretnie, wręcz bezkompromisowo. Nisko strojona gitara, charakterystyczne „gitarowe” syntezatory i organy Hammonda wespół z energetyczną współpracą sekcji Sheehan/Portnoy, wyznaczają właściwą motorykę materiału.

Łagodzenie ostrej maniery czy odpuszczenie metalowej konwencji jako takiej na rzecz bardziej wyszukanych środków (tu wyróżniają się holdsworthowskie czy generalnie jazzrockowe wycieczki Bumblefoota) następuje stosunkowo rzadko, choć za każdym razem udanie. Hołdowanie głównie standardom stricte metalowym w kreowaniu muzycznego wizerunku „Synów Apolla” wydaje się drogą trafioną, choć jednak nie we wszystkich aspektach. Linie wokalne obdarzonego silnym, męskim głosem Jeffa Scotta Soto, czy to w ostrzejszych kompozycjach, czy w momentach balladowych, w pewnym heavymetalowym szablonie tkwią na tyle hermetycznie, że potrafią pozbawić dobry materiał charakteru i pewnej nieprzewidywalności, przez co momentami staje się on metalową sztuką dla sztuki.   

Debiutancki album zespołu (bo tak określają muzycy charakter swojej współpracy) Sons Of Apollo to jednak generalnie solidny, świetnie brzmiący kawał progmetalu, popełniony przez, było nie było, klasyków dziedziny. O ile poprzednia próba wspólnego muzykowania panów Portnoya, Sheehana i Sheriniana (trasa koncertowa w 2012 roku) przeszła bez większego echa, nie doczekała się zresztą owoców studyjnych, o tyle w Sons Of Apollo można i warto widzieć przyszłość. Zaufajmy Mike’owi, bo gdy śpiewa w chórkach „I’m coming home” to z pewnością nie bez powodu, a Portnoy w swoim środowisku naturalnym wyraźnie czuje się najlepiej i w takiej odsłonie może sprawić frajdę jeszcze nie raz.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!