Sense - Going Home

Artur Chachlowski

ImageZacznę od najważniejszego. Spodobał mi się ten album. I z czystym sumieniem gorąco go polecam wszystkim sympatykom progresywnego rocka mocno zakorzenionego w dobrej tradycji lat 70-tych, a w szczególności słuchaczom, którzy ukochali sobie brzmienia a’la grupa Yes. Po wysłuchaniu płyty „Going Home” grupie Sense z pewnością przybędzie wielu oddanych sympatyków, a w krajach – takich jak Polska, – do których do tej pory nie docierały nagrania tego zespołu, z pewnością zacznie się o niej mówić jako nowym ciekawym zjawisku na mapie progresywnego rocka.

Sense to kanadyjska formacja, której początki sięgają 2001 roku. Założyli ją klawiszowiec i gitarzysta Stephane Desbiens (uważnym słuchaczom znany chociażby z pierwszej płyty formacji Red Sand) oraz wokalista Francois Berube. Ich założeniem było granie muzyki utrzymanej w duchu lat 70-tych, z pełną gamą elementów typowych dla symfonicznego rocka, a więc często zmieniających się rytmów, formalnego rozbudowania kompozycji, bogatych aranżacji oraz złożonych partii instrumentalnych. Nie znam wcześniejszych albumów w dorobku Sense (płyta „Madness” ukazała się w 2002 roku, „Out Of Range”, na której gośćmi byli m.in. Brutt Kull z Echolyn i Fred Schendel z Glass Hammer – w 2004, a w 2005 roku na rynku pojawił się koncertowy album CD/DVD „Stone In The Sky”), ale w przypadku najnowszego dzieła tej pochodzącej z Quebec formacji mogę jednoznacznie stwierdzić, że w sposób idealny udało się jej oddać klimat muzyki minionej epoki.

Na albumie „Going Home” znajdujemy 5 kompozycji. Wszystkie, za wyjątkiem „Stone In The Sky”, trwają po około 10 minut i posiadają wszelkie cechy progresywnego rocka utrzymanego w jak najbardziej tradycyjnie rozumianym klasycznym stylu. Muzyka Sense może się naprawdę podobać. Cechuje ją wielowątkowość, dbałość o szczegóły, doskonałe instrumentarium i niezapominanie o melodiach. Tak, właśnie mnogość melodyjnych motywów, które od razu zapadają w pamięć jest jedną z najważniejszych zalet tej muzyki. Muzyki wykonanej w przemyślany sposób i utrzymanej na bardzo wysokim poziomie artystycznym. Niektóre formalne pomysły, które udanie budują ciekawą atmosferę, jak na przykład cytat z wojskowej pieśni „It’s a long way to Piccadilly” w opartej na wierszu Siegfrieda Samsona wstrząsającej kompozycji „Aftermath”, czy częste wykorzystywanie fletów i 12-strunowych gitar (często przypomina to klimat znany z „Ripples”, czy „Entangled” z pamiętnej genesisowskiej „Sztuczki z ogonem”) podkreślają fakt zorientowania produkcji Sense na brzmienia żywcem wyjęte z minionej, acz złotej dla progresywnego rocka ery. Osobne wyróżnienie należy się przywołanej już wcześniej piosence „Stone In The Sky”. Swoimi pięciominutowymi rozmiarami i całą swoją zachwycającą akustycznością sprawia, że mogłaby stać się prawdziwym przebojem. Tym bardziej, że posiada ona prześliczną melodię, kreującą niezwykle liryczny nastrój. W sąsiedztwie rozbudowanych utworów „The Sweter”, „Going Home”, "Aftermath” i „Stranger Coming Home” lśni ona jak najprawdziwsza perła w szczerozłotej koronie.

Grupa Sense na „Going Home” przygotowała fanom muzyki art rockowej solidną porcję naprawdę udanej muzyki. Nie byłoby to możliwe, gdyby tworzący ją muzycy nie posiadali głów przepełnionych ciekawymi pomysłami. O Stephanie Desbiens i Franku Berube już wspomniałem. Oprócz nich zespół tworzą: basista Mathieu Gosselin (to kolejny znajomy z Red Sand), grający na fletach Sylvain Laberge oraz perkusista Danny Robertson. Doskonale rozumieją się muzycznie i konsekwentnie ciągną ten prog rockowy wózek o nazwie „Sense” w jedną stronę. Zafascynowani są brzmieniami starego Genesis (szczególnie partie gitarowe), Crosby Stills Nash And Young (harmonie wokalne), lecz przede wszystkim Yes. Bas brzmi jakby grał na nim sam Chris Squire, niektóre partie gitary są efektownym „puszczaniem oka” w stronę Steve’a Howe, a porywające dźwięki klawiszy brzmią jakby wychodziły spod palców Ricka Wakemana. Utrzymana w wysokich rejestrach barwa głosu Franka Berube też idealnie wpisuje się w stylistykę a’la Yes.

Po dokładniejszym poznaniu albumu „Going Home” odniosłem wrażenie, graniczące nieomal z pewnością, że swoim klimatem, nastrojem, a nawet konstrukcją poszczególnych kompozycji przypomina mi on płytę „Fish Out Of Water” Chrisa Squire’a. Wiem, że ten klasyczny już album cieszy się zasłużoną estymą pośród miłośników dobrej progresywnej muzyki. I to właśnie im wszystkim z całego serca polecam niniejsze wydawnictwo. Nie zawiodą się.

www.ozetaproductions.com

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!