Wszystko zaczęło się tyleż niezwykle, co niespodziewanie. Alex Carpani złamał nogę w kostce. Unieruchomiło go to na kilka tygodni, w trakcie których skomponował muzykę, która niedawno ukazała się na płycie pt. „Waterline”. Zanim doszło do premiery, Alex wysłał taśmę demo ze swoim materiałem do Aldo Taglipietry (lider ogromnie popularnej swego czasu włoskiej grupy Le Orme), który poprzez swoje koneksje skontaktował Alexa z amerykańską wytwórnią Cyber Arts. Jej dyrektor – Dan Shapiro – to znany w prog rockowych kręgach artysta, który skrzyknął grupkę amerykańskich muzyków, by wspólnie z Alexem Carpanim oraz śpiewającym Aldo Taglipietro nagrali niniejszy album. Słyszymy zatem na „Waterline” tak znanych artystów, jak Neil Bettencourt (Cyrille Verdeaux) – dr, Ken Jacques (Atlantis, K2) – bas, Tony Spada (Holding Pattern) – git, Cory Wright – sax i śpiewającą w otwierającym płytę utworze „The Siren And The Marines” Beatrice Casagrande. Sam Dan Shapiro, mający za sobą współpracę m.in. z nieżyjącym już wokalistą Shaunem Guerinem, też własnoręcznie wspiera to towarzystwo, grając w kilku utworach na gitarze basowej. Jeżeli dodać jeszcze, że okładkę płyty „Waterline” zaprojektował nadworny autor okładek pierwszych płyt Genesis, Paul Whitehead, to będziemy mieć już pełny obraz wielkich osobowości, biorących udział w tym muzycznym przedsięwzięciu. Oraz ich wszechstronnej fascynacji sztuką lat 70.
Tak doborowa gromadka nie mogła nagrać słabej płyty. Tym bardziej, że kompozycje Carpaniego nie należą do tuzinkowych. Utrzymane są one w duchu klasycznego włoskiego progresywnego rocka lat 70-tych. Tak więc, za płytą „Waterline” powinni się szczególnie rozglądnąć miłośnicy klimatów znanych z płyt PFM, Le Orne, Locanda Delle Fate, Banco, La Torre Dell’Alchimista, CAP, Il Castello Di Atlante, The Watch, Nova Era i wczesnego Arcansiela.
Album składa się z 11 stosunkowo krótkich, bo nie wykraczających poza 5-minutowe rozmiary, tematów. Mniej więcej połowa z nich to utwory instrumentalne, niemniej jednak już w otwierającym płytę „The Siren And The Marines” słyszymy śpiewającą Beatrice Casagrande. I dzięki temu, od samego początku płyty odczuwamy fajny klimat włoskiej szkoły progresywnego rocka, który królować będzie już na całym albumie. Po tej zapadającej w pamięć pierwszej piosence mamy na płycie majestatyczny instrumental „The Levee’s Break” z ciekawymi łzawymi partiami gitar granymi przez duet Tony Spada - David Scott. W „In The Rocks” po raz pierwszy odzywa się głos Aldo Taglipietry i słyszymy solidną piosenkę, która przypadnie do gustu sympatykom tradycyjnego symfoniczno-rockowego grania. Mnóstwo tu fajnych solówek, na saksofonie bryluje Cory Wright, a nastrój taki, jak w starym, sinfieldowskim King Crimson. W instrumentalnym utworze „Reclaimed” znów mamy szalejące na zmianę klawiszowe i gitarowe solówki, w tle odzywa się melotron, słychać chóry, panuje bardzo podniosła atmosfera. W „Agua Claro” mamy jeszcze gęstszy nastrój złotych lat 70-tych. W finale znowu odzywa się śpiewający Aldo Taglipietro i udowadnia, że obdarzony jest nietuzinkowym głosem, z którego potrafi korzystać w umiejętny sposób. Wspaniale buduje nim klimat tej przeuroczej kompozycji. Orkiestrowy wstęp do „Starcurrents” przywodzi na myśl stare kompozycje PFM. W miarę upływu czasu nagranie to nabiera tempa i jazz rockowego charakteru. Panuje w nim niezwykle miła uszom atmosfera symfonicznego święta ubarwiona porywającym solo na organach w wykonaniu Carpaniego. Z kolei w „Song Of The Pond” na czoło wybijają się magiczne nuty grane na fletach przypominające brzmienie grupy Focus. Całość rozpoczyna się od akustycznych dźwięków dobywających się z nylonowych strun gitary, z których po chwili rodzi się świetny instrumentalny utwór z urokliwymi solówkami elektrycznych gitar i syntezatorów. To naprawdę piękny kawałek wspaniale oddający ducha lat 70-tych. Z kolei w „A Gathering Storm” unosi się natrój Canterbury. Funkujący saksofon oraz jazz rockowa atmosfera instrumentalnego jam session przypomina muzykę fusion spod znaku Caravan i Hatfield And The North. Utwór ten zdecydowanie różni się od reszty muzyki na tej płycie. Ale symfoniczny rozmach powraca w „The Waterfall”. Fortepian brzmi tu tak klasycznie, że można by pomyśleć, że gra na nim sam Krystian Zimerman. Jednak po chwili z fortepianowych szlachetnych nut wyłania się piękny utwór mający w sobie coś ze stylu wczesnego Camela (organy a’la Peter Bardens) skrzyżowanego z „Dzwonami rurowymi” Oldfielda (fajna partia orkiestrowa w samym środku tego nagrania). „Catch The Wave” to znowu włoska szkoła progresywna w całej okazałości. Saksofon w roli głównej, porywające dźwięki Hammonda, piękna melodia. Karmazynowy nastrój miesza się z dźwiękami knopflerowskiej gitary. No i znowu ten wspaniały wokal Aldo… Na sam koniec Alex Carpani zostawił krótką, trzyminutową autorską wersję kompozycji Jana Sebastiana Bacha „Preludium c-moll”. Utwór ten, podany na rockowo, idealnie komponuje się z resztą materiału, który wypełnia płytę „Waterline”. Co więcej, stanowi jej piękne zamknięcie i wspaniałe podsumowanie.
Nie znam wcześniejszej twórczości Alexa Carpaniego. Po wysłuchaniu płyty „Waterline” mogę powiedzieć, że to niezwykle uzdolniony artysta. Ten urodzony w Szwajcarii włoski muzyk o gruntownym muzycznym wykształceniu (ukończył Akademię Muzyczną w Bolonii) udowodnił na swoim albumie, że nie ginie duch dobrej, klasycznej szkoły włoskiego rocka. Dobrze wiedzieć, że młodsze pokolenie twórców (Alex przyszedł na świat pod koniec lat 70-tych) kultywuje stare, dobre tradycje symfonicznego grania. Z tego, co wiem, to Alex pracuje już nad swoją nową płytą. Będzie ona nazywać się „4 Suites” i zgodnie ze swoim tytułem zawierać będzie cztery kilkunastominutowe kompozycje nagrane z wielką orkiestrą symfoniczną. Ponadto utwory Carpaniego ukażą się już wkrótce na kompilacyjnych płytach, które wyda firma Cyber Arts, „Pirate Tales” i „Eight Deadly Sins”. Przez skórę czuję, że warto będzie śledzić dalsze losy tego zdolnego muzyka.