Jakiś czas temu otrzymałem płytę zespołu JitterFlow pt. „Self_X”. Ale nie od razu wrzuciłem płytkę do odtwarzacza. Odłożyłem ją na półkę, co jakiś czas przekładając ją z miejsca na miejsce, potem przeglądając album, by wreszcie odtworzyć pierwsze dźwięki zarejestrowane na płycie w moim odtwarzaczu. Po wysłuchaniu tej swoistej ściany dźwięku, która po pierwszym spotkaniu zupełnie mnie nie przekonywała, znowu odłożyłem płytę na półkę. Muszę jednak przyznać, że pomyślałem już, iż muzyka zespołu z Warszawy to zupełnie nie moja bajka, jednak nie mogłem pozbyć się uczucia pewnej ciekawości, które sprawiło, że wreszcie znowu sięgnąłem po muzykę z „Self_X”.
Co mnie jednak ciągnęło do tej ściany dźwięku, pozornego chaosu i muzycznego bałaganu (takie miałem pierwszej skojarzenia po premierowym odsłuchaniu płyty)? Podczas drugiej sesji odsłuchowej zacząłem wyławiać z niby nieuporządkowanej muzycznej stylistyki frapujące dźwięki i linie melodyczne, a po trzecim przesłuchaniu płyty, całość - właśnie całość muzyki, a nie poszczególne jej elementy, zaczęły układać się w przemyślaną fabułę! W muzyce zespołu JitterFlow, słychać pewną koncepcję, swoisty znak jakości, który nie dla wszystkich od razu jest jednoznaczny, nie dla wszystkich za pierwszym przesłuchaniem oczywisty i ukształtowany.
Zespół JitterFlow, czyli Piotrek Pniewski, Bartek Ciastek i niesamowity perkusista, Portugalczyk Pedro Pires grają tak, jak by współpracowali ze sobą od wielu lat. Na płycie wszystko jest dograne i dopięte na ostatni guzik. Panowie zaproponowali na swoim debiucie (śmiało ten produkt można uznać raczej za minialbum, niż za regularną płytę, ze względu na czas) osiem kompozycji i jedynie około 20 minut muzyki, która wbrew pozorom nie jest aż tak trudna i nieprzystępna dla słuchacza, jakby mogły o tym świadczyć odczucia przy pierwszym spotkaniu z muzyką JitterFlow. Trzeba jednak tutaj trochę odwagi i cierpliwości ze strony słuchacza, który kiedy przebrnie przez ten nieopisany gąszcz na pozór niezrozumiałych brzmień i muzycznych salt, to może być przekonanym, że za jakiś czas znowu zatęskni za tą muzyką.
JitterFlow to inaczej krótkie spięcie. Tych krótkich spięć, które przechodzą bez pytania w muzyczne grzmoty i błyskawice, by za moment przerodzić się w brzmienie przypominające erupcję wulkanu, jest bardzo wiele i co ciekawe nie odstraszają, a wprost przeciwnie, powodują że znowu sięgam po raz kolejny po płytę z muzyką JitterFlow. Po muzykę, która miała być nie z mojej bajki.