Czyżbyśmy byli świadkami narodzin nowej Karnataki? A chyba raczej Karnataki –bis, gdyż spośród wszystkich grup, które powstały po rozwiązaniu tego, swego czasu czołowego brytyjskiego zespołu specjalizującego się w melodyjnym art rocku, to właśnie grupie Panic Room najbliżej do stylu, którym niegdyś zasłynęła Karnataka.
Przypomnijmy, że po rozpadzie małżeństwa Iana i Rachel Jonesów, rozwiązała się także kierowana przez nich Karnataka. Na jej zgliszczach powstało kilka innych ciekawych formacji. Rachel wraz z byłym basistą Magenty, Matthew Cohenem, założyli The Reasoning i wydali płytę pt. „Awekening”, Ian powołał do życia grupę Chasing The Monsoon, a po dokooptowaniu do niej wokalistki Lisy Fury myśli o odkurzeniu wraz z nią szyldu „Karnataka”. Natomiast trzeci z byłych filarów Karnataki, pianista Jonathan Edwards, założył formację o nazwie Panic Room. Śpiewa w niej dziewczyna, która ma za sobą współpracę z Karnataką, (ale też na przykład z Mostly Autumn), Anne-Marie Helder.
Na gitarach w Panic Room gra inny były członek Karnataki, Paul Davies, a za zestawem perkusyjnym zasiada muzyk słyszany na ostatnich płytach Fisha „13th Star” i „Communion”, Gavin John Griffiths. Wygląda na to, że Panic Room to prawdziwy „all stars band” brytyjskiego prog rocka. Skład grupy uzupełniają dwaj ludzie, których, póki co, nie jestem w stanie umiejscowić w innych muzycznych konstelacjach: basista Alun Vaughan i grający na akustycznych gitarach Peter Charlton.
Zespół Panic Room zaszył się przed rokiem w studiu nagraniowym z Llangennech w południowej Walii i pod okiem słynnego producenta Jona Astleya (ma on w swoim CV pracę przy tak popularnych albumach jak „Who’s Next”, „ABBA Gold” i „Led Zeppelin BBC Sessions”, a także szeregu płyt Tori Amos) nagrał materiał, który 21 kwietnia ukaże się na płycie zatytułowanej „Visionary Position”. Słychać na niej wyraźnie, że grupa Panic Room nie za bardzo chce się oddalać od stylistyki, którą przed laty zachwycała swoją publiczność Karnataka. Delikatny śpiew wokalistki w połączeniu z melodyjnym graniem na pograniczu prog rocka, folku, i inteligentnie podanego pop rocka - to zdecydowane wyróżniki brzmienia zespołu. Ale są w muzyce Panic Room także i nowe elementy. Myślę, że album „Visionary Position” adresowany jest do znacznie szerszego grona słuchaczy, niż zwolennicy „progresywnego folku”, jak utarło się nazywać fanów zakochanych w klimatach a’la Karnataka.
Już otwierający płytę utwór „Elektra City” posiadający wszelkie cechy potencjalnego przeboju ze swoim wyrazistym rytmem, wokalem przepuszczonym przez vocoder, niezwykle melodyjnym i szybko zapadającym w pamięć refrenem, a także nieustającą pracą poszczególnych instrumentów tworzących efektowną ścianę dźwięków, wydaje się być inny. Przynajmniej w swojej strukturze. Niespodziewanie po około 5 minutach diametralnie zmienia się w nim klimat i zaskakuje ponad 3-minutowa bluesująca solóweczka grana na fortepianie. To rzecz jakby z zupełnie innej muzycznej bajki niż początkowa część utworu, a przy tym fragment ten stanowi niesamowicie intrygujące zakończenie tej kompozycji. Ta efektowna partia instrumentalna sprawia, że „Electra City” to coś znacznie większego niż zwykły przebój. W utworze „Endgame (Speed Of Life)”, który trwa aż 10 minut z sekundami, po raz pierwszy na płycie rozlegają się skrzypce (powrócą one jeszcze potem w 3 utworach) w gościnnym wykonaniu Liz Prendergast (z grupy Bluehorses). Po trwającym blisko 3 minuty onirycznym wstępie z rozmazanymi anielskimi wokalami, następuje potężne uderzenie całego zespołu i rozpoczyna się wspaniała art rockowa jazda. Utwór ten brzmi tak, jakby grupa Solstice grała ledzeppelinowski „Kashmir”. Nagranie rozwija się bardzo płynnie, a cudowne melodie płyną przez kilka ładnych minut, w trakcie których zespół pokazuje swoją prawdziwie epicką twarz. Świetne nagranie. Zaraz po nim na płycie następują cztery krótsze utwory. Najpierw „Firefly”. To spokojna i senna ballada. Anne-Marie w perfekcyjny sposób demonstruje w niej swoje przeogromne możliwości wokalne. Słychać wyraźnie, że dysponuje ona ciekawym głosem i naprawdę potrafi z niego korzystać. To ona znajduje się w centrum uwagi, zresztą nie tylko w tym utworze. Lecz właśnie w „Firefly” kompletnie kradnie ona show pozostałym, świetnie przecież grającym muzykom (zwracam uwagę na urokliwe gitarowe wstawki Paula Daviesa). Z kolei „Reborn” to bardzo rockowa piosenka z rytmem wyznaczanym przez żywiołowo dudniący bas. Polecam uwadze słuchaczy fantastyczne pojedynki pomiędzy to riffującą, to odlotowo „rzeźbiącą” gitarą. Z kolei trzyminutowy „Moon On The Water” to tylko akustyczna gitara, skrzypce, fortepian i głos. Przepiękna melodia jeszcze piękniej zaśpiewana przez Anne-Marie nadaje tej cudownej kołysance niezwykłą, liryczną, atmosferę. To urocza perełka będąca takim małym lirycznym interludium umieszczonym w połowie płyty. Następujący po niej „Apocalypstick” już od pierwszych taktów uderza mocnymi orientalnymi wpływami. Zaczyna się on jak jakiś soundtrack do filmowego horroru, a później przez cały czas tętni w nim etniczny, orientalny rytm. Tureckie wpływy? Rytm bolera? Muzyka świata? Nagranie to łamie klimat całej płyty i wydaje mi się ono trochę nie na miejscu, gdyż jak dla mnie wprowadza w muzykę, którą do tej pory słychać na płycie „Visionary Position”, sporo chaosu. Nie podoba mi się ten „Apocalypstick”. Na szczęście, najlepsze grupa Panic Room zostawiła na sam koniec. Przed nami dwa utwory, dla których warto pokusić się o zdobycie tego albumu. Przepiękny utwór o przydługim tytule „I Wonder What’s Keeping My True Love Tonight?” rozpoczyna się wokalem a’capella utrzymanym w celtyckim stylu a’la Enya. Potem napięcie w tym nagraniu cudownie narasta, znajdując sobie fenomenalny punkt kulminacyjny w finałowej partii syntezatorów i gitary. Rewelacja. To bardzo mocny punkt programu tej płyty. Tak mocny, że wciska w fotel, powoduje przyjemne mrowienie na plecach, przenosi w inny wymiar i unosi wręcz dachy… To mój absolutny faworyt na tej płycie. Ale to jeszcze nie koniec. Płytę „Visionary Position” zamyka trwająca blisko 20 minut kompozycja „The Dreaming”. I, zgodnie ze swoim tytułem, stanowi niezwykle rozmarzoną, niekończącą się balladę (wydaje mi się, że nagranie to ma tak naprawdę aż trzy kolejne zakończenia) z mnóstwem stylistycznych niespodzianek. Co chwilę zespół raczy nas jakąś wstawką, która raz kojarzyć się może z naszym Quidamem, raz z pamiętną instrumentalną sekcją w „Riders On The Storm” The Doors, a raz z porywającymi partiami Bryana Josha na płytach Mostly Autumn. Świetny, a do tego pobudzający wyobraźnię to utwór. Nic tylko marzyć, marzyć i marzyć... W ogóle nie czuć, że nagranie to trwa aż 20 minut.
Przed pierwszym przesłuchaniem, studiując skład i biografię zespołu, obawiałem się trochę, czy nie będzie na tym krążku trochę odcinania kuponów w postaci nachalnego nawiązywania do twórczości Karnataki. Ale nie. Pod tym względem jestem bardzo pozytywnie rozczarowany. Wprawdzie słychać na „Visionary Position” ewidentne wpływy Karnataki, słychać też i Solstice, i Enyę, i Mostly Autumn, gdzie niegdzie odzywają się nawet echa dokonań Clannad, lecz słychać też sporą dawkę oryginalnych pierwiastków, którymi grupa Panic Room nasyciła swoją muzykę, i które to powodują, że słucha się jej z niekłamaną radością. Bo na płycie „Visionary Position” mamy i ładne melodie, i wspaniały wokal, i mnóstwo świetnych pomysłów melodycznych. Cały czas słychać też, że grają doskonali muzycy, którym przyświeca jasna i klarowna wizja artystyczna. Słychać też, że doskonale wiedzą dokąd zmierzają i wierzą w słuszność obranego kierunku.
Po wysłuchaniu albumu „Visionary Position” wiem, że obrali oni dobrą drogę. Bardzo podoba mi się ta płyta.