Norwescy awangardowi progrockowcy z grupy Panzerpappa powracają ze swoim siódmym albumem zatytułowanym „Summarisk Suite”, który nakładem Apollon Records ukaże się 3 maja br.
Przypomnijmy, w skład tej oryginalnie brzmiącej formacji wchodzą: Steinar Børve (saxophones, Akai EWI, keyboards), Trond Gjellum (drums, percussion, samplers and sounds), Anders Krabberød (bass guitars, Chapman Stick, additional keyboards), Jarle Storløkken (guitars, keyboards, accordion) oraz Torgeir Wergeland Sørbye (keyboards)
„Summarisk Suite” to trochę przypadkowa płyta. Zespół był w trakcie komponowania materiału na nowy album, a żeby skrócić dystans czasowy między „Pestrottedans”, a nowym krążkiem, panowie postanowili wydać EP-kę z archiwalnym materiałem. Tymczasem praca nad tym ‘przejściowym’ wydawnictwem pochłonęła ich do tego stopnia, że zamiast kończyć materiał na właściwy album, nad którym pracowali już od miesięcy, postanowili skupić się nad starszym materiałem, muzycznie zrobić z niego coś zupełnie innego i tak naprawdę…zacząć od zera.
Postanowili nagrać ponownie materiał przewidziany na EP-kę. Okazało się, że rozrósł się on do blisko trzech kwadransów i pomimo tego, że wypełniające go kompozycje mają bardzo różne pochodzenie, to całość brzmi niezwykle spójnie i przekonywująco. Sześć zamieszczonych na „Summarisk Suite” instrumentalnych kompozycji były pierwotnie tylko starymi szkicami, które w niektórych przypadkach zbierały kurz w szufladzie od kilkunastu już lat. Sąsiadują z nimi utwory zupełnie nowe. Jest nawet jeden utwór, który jest całkowicie improwizowany („Belgerisk Improv”). W sumie mamy więc do czynienia – jak zwykle w przypadku Panzerpappa – z czymś wyjątkowo brzmiącym, z muzyką z pogranicza jazzu, fusion i awangardowego rocka, co z jednej strony na pewno ucieszy dotychczasowych fanów, lecz zarazem jest to coś, czego zespół Panzerpappa nie robił nigdy na żadnym ze swoich poprzednich albumów.
„Summarisk Suite” to z pewnością muzyka nie dla wszystkich. To raczej ten rodzaj grania, o którym mówi się, że przeznaczone jest dla uszu „wyrobionego słuchacza”. Nie znajdziemy na tym krążku nagrań o piosenkowym charakterze, nie zagramy go u cioci na imieninach, ale w każdej minucie słychać w tej muzyce prawdę, pasję i ten swoisty ogień, który niczym magnes przykuwa do głośników.