Baro to pseudonim artystyczny włoskiego muzyka Alberto Molesiniego, który firmuje swoje muzyczne projekty pod szyldem Baro Prog-jets. Uważni słuchacze mogą pamiętać go z wydanej w 2017 roku płyty „One Light Year” grupy Marygold. Choć wprawdzie nie był tam wymieniony jako oficjalny członek zespołu, a jego nazwisko pojawiło się w sekcji w gościnnie występującymi artystami, to zagrał on na tym krążku wszystkie partie gitary basowej.
Na początku tego roku Alberto wydał podwójny album zawierający jego solowe utwory, które pamiętają jeszcze przełom lat 70. i 80. Praktycznie są to dwie oddzielne płyty: „Lucido & Giada” oraz „Topic Würlenio”. I choć oba dość podobne, stylistycznie osadzone w tradycyjnych brzmieniach progresywnego rocka i oba zawierające też istotny element neoprogresu, to różnią się one od siebie konstrukcją. Baro praktycznie sam nagrał (i zaśpiewał! A obdarzony jest on bardzo przyjemnym harmonicznym głosem, który na myśl przywodzi mi stare produkcje spod znaku The Moody Blues, Barclay James Harvest, The Enid etc.) całość muzyki wypełniającej obie płyty (posiłkował się jedynie pomocą Gigiego Murariego, który zagrał na perkusji), ale do nagrań zaprosił też kilku swoich kolegów, m.in. gitarzystę Massimo Basaglię, z którym w późniejszym czasie spotkał się w grupie Marygold.
„Lucillo & Giada” to album koncepcyjny. Trwający trzy kwadranse materiał podzielony został teatralnie na 4 sceny, z wyraźnie zaznaczoną przerwą w połowie (tak jak to zazwyczaj bywa z albumami wydawanymi na winylu). Produkcja tego naprawdę dobrze brzmiącego materiału, podzielona na 11 zaindeksowanych tematów, zapewnia ciągłość słuchania i pozwala na zanurzenie się w tym magicznym świecie wyjątkowo brzmiących dźwięków.
Zabierają nas one w baśniową krainę opowieści mającej wiele autobiograficznymi odniesień (tytułowa Giada to późniejsza żona artysty). Czasem brzmi ona odrobinę naiwnie i młodzieńczo, jakkolwiek trudno odmówić temu materiałowi pewnych ambicji. Uważne słuchanie tej muzyki pozwala uchwycić rozwijającą się fabułę muzyczną, w której pojawiające się różne tematy, to przeplatają się, to powracają, czasami oparte są one na instrumentalnych dźwiękach, a innym razem prowadzone są przez wokale. Wszystko to sprzyja kreowaniu delikatnego i bardzo spójnego muzycznego fresku. Doskonale to widać na przykładzie sekcji zatytułowanej „Scena I”. Jest to fascynujący początek płyty utrzymany w akustycznym, nieomal folkrockowym klimacie. Na pierwszą scenę składają się trzy tematy: „Danza di Eden I” jest krótkim instrumentalem napędzanym partią fortepianu. Początkowe bolero staje się tłem, na którym zarysowują się pewne tematy, które po odpowiednim przetworzeniu pojawiają się znów później, w trakcie trwania dalszej części płyty. „Lamento” eksponuje temat, w którym w zaskakujący sposób nawzajem gonią się dwie melodie grane na czymś, co przypomina akordeon (efekt ten ma na celu podkreślić chaos i dyskomfort, w który popada główny bohater – rozczarowany skromny muzyk grający na gitarze basowej. To kolejne element autobiograficzny, który Baro tak sprytnie przemycił w tej opowieści). „Se Vorrai” to z kolei utwór wokalno-chóralny, który ma znamiona epickiej magii, która dojrzewa i nabiera kształtów w dalszej części tej płyty, a więc w scenach II, III i IV.
Materiał wypełniający „Lucillo & Giada” powstał jeszcze pod koniec lat 70. Niedługo potem w głowie Alberto Molesiniego pojawiły się nowe pomysły. Tym razem Baro skupił się na muzyce, a warstwa słowna została zainspirowana tekstami autorstwa Nicoli Rotty. Album „Topic Würlenio”, który znajdujemy na drugim krążku, nie jest tym razem konceptem podobnym do poprzedniej płyty. Wypełniające go utwory zostały skomponowane w latach 1981–1983, a pierwotnym celem było granie ich na żywo przez grupę La Sintesi, w której w tamtym czasie Baro funkcjonował. Tak było w przypadku „Tracce di Un'Avventura”, „Attesa” i „Mosaico d'Uomo” . Intro pochodzące z tego ostatniego zostało użyte jako punkt wyjścia do całej płyty i we wspaniały sposób otwiera ono teraz tę opowieść. Trzeba pamiętać, że początek lat 80. to w muzyce era niezwykłej popularności fali noworomantyzmu i aby zaistnieć i odpowiednio zafunkcjonować na scenie rockowej trzeba było większej bezpośredniości. Baro uciekł w stronę elektroniki i automatów perkusyjnych, a trzeba wiedzieć, że pierwsze automaty nie były zbyt skomplikowane, więc nie znajdziemy na tym krążku zbyt wielu progresywnych czy finezyjnych sygnatur. Niemniej jednak, co najmniej kilka utworów, jak np. „Tracce di Un'Avventura” próbują dość skutecznie połączyć organicznie brzmiącą sekcję rytmiczną z pewnymi ambitnymi pomysłami i bardziej wyrafinowanym progresywnym graniem gitar i instrumentów klawiszowych.
Wydane pod szyldem Baro Prog-jets dwa albumy Alberto Molesiniego mają charakter wybitnie wspominkowy i prawdopodobnie ukazały się głównie po to, by ocalić je od kompletnego zapomnienia. Choć długimi chwilami muzyka z obu płyt może brzmieć w czyichś uszach nieco archaicznie, to nie znaczy to wcale, że omawiane przez nas dzisiaj wydawnictwa, to rzeczy wobec których należy przejść obojętnie. Osobiście znalazłem na nich dużo bardzo przyjemnie brzmiących dźwięków i cieszę się, że Baro zdecydował się po tak wielu latach pokazać światu swoje starsze muzyczne pomysły. Myślę, że dzięki temu osiągnął on swój cel: teraz nie tylko ja, ale i mnóstwo innych słuchaczy, z niecierpliwością czeka na jego nowe propozycje.