Początki Moongarden sięgają pierwszej połowy lat 90-tych, kiedy to wytwórnia Mellow Records wypuściła na rynek pierwsze demo tego włoskiego zespołu (w formie albumu CD, na którym znalazły się 4 utwory, w tym suita „The Girl And The Moonman”) zatytułowane „Moonsadness”. Mózgiem grupy od samego początku jej działalności jest grający na Chapman Sticku keybordzista Cristiano Roversi. Niedawno mieliśmy okazję naocznie podziwiać jego grę, gdy przyjechał do Jastrzębia Zdroju z The Watch. Ale to Moongarden był dla niego zawsze projektem priorytetowym. Po „Moonsadness” kolejne albumy tego zespołu nie tylko coraz wyżej podnosiły poprzeczkę swoim poziomem artystycznym, ale dzięki nim rosła też krzywa popularności Moongarden wśród fanów progresywnego rocka. Jej szczyt przypadł na wydany w 2004 roku album „Round Midnight”. Ten czwarty w dorobku zespołu krążek zachwycił słuchaczy dojrzałością, ciekawymi kompozycjami, mroczną atmosferą oraz ciekawymi rozwiązaniami melodycznymi. Tu i ówdzie został on nawet okrzyknięty albumem roku.
Aż 4 długie lata przyszło czekać na następcę „Round Midnight”. Album „Songs From The Lighthouse” ukazał się niedawno jako wspólne przedsięwzięcie dwóch znanych wytwórni płytowych: amerykańskiej ProgRock Records i szwajcarskiej Galileo Records. W trakcie minionych 4 lat doszło w zespole do prawdziwej rewolucji personalnej. Właściwie w zespole oprócz Roversiego pozostał jedynie basista Mirko Tagliasacchi. W grupie jest nowy gitarzysta (Marco Tafelli zastąpił Davida Cremoniego), zmienił się perkusista (w miejsce Maxa Sorrentiniego w zespole jest teraz Maurizio Do Tollo), a także wokalista (Simone Baldini Tosi przejął schedę po Luce Palleschim). W tym ostatnim przypadku można mówić o prawdziwym come backu, gdyż Simone śpiewał już kiedyś w Moongarden (na pierwszej płycie), po czym odszedł od zespołu i na długie lata zniknął z horyzontu. Jego powrót do Moongarden odbywa się z dużą pompą, bo nie dość, że nienajgorzej spisuje się on na nowej płycie pod względem wokalnym, to jest on współautorem (wraz z liderem Cristiano Roversim) większości repertuaru wypełniającego ten album. A składa się na niego dziesięć dość zróżnicowanych kompozycji.
Kilka słów o różnorodnej stylistyce tej płyty za chwilę, teraz zaś chciałbym podkreślić rzecz tyleż ważną, co charakterystyczną dla Moongarden A.D. 2008. Otóż zespół ten, pomimo swoistego zróżnicowania stylistycznego i szerokiej palety środków artystycznego wyrazu, po które sięga, konsekwentnie utrzymuje swoją muzykę w, znanej chociażby z poprzedniej płyty, mrocznej, gęstej i tajemniczej atmosferze. Właściwie cały nowy album tętni narkotyczną energią, przepełnioną wszakże fajnymi melodiami, finezyjnym wykonaniem i ciekawymi pomysłami melodyczno - aranżacyjnymi. Cały, ale za wyjątkiem dwóch najkrótszych i, nie bójmy się tego słowa, nijakich i najsłabszych utworów na płycie: „Emotionaut” i „Southampton Railroad”. Reszta to kompozycje, jako się rzekło, różnorodne, ale też bardzo udane, piękne, przemyślane i niesamowicie wysmakowane. Tyczy się to zarówno dwóch siedmiominutowych nagrań, które w sposób bardzo spektakularny otwierają płytę („My Darkside” oraz „It’s You”), długich suit (najlepiej wypada hipnotyczno - transowy Dreamlord”, niezły jest także kończący płytę „The Lighthouse”, najmniej pozytywów – no, może poza ładnym kilkuminutowym solo na gitarze, mogę powiedzieć o „Solaris”), utworów instrumentalnych (porywający temat „Sonya In Search Of The Moon (Part 5)” oraz stanowiący dwuipółminutową codę do utworu „That Child” przeuroczy „Flesh”).
Na nowej płycie grupy Moongarden można znaleźć mnóstwo fragmentów, które naprawdę mogą się podobać, mnóstwo podniosłych punktów kulminacyjnych, mnóstwo elementów zapierających dech w piersiach. O każdym (za wyjątkiem dwóch wspomnianych powyżej utworów) można napisać sporo superlatywów. Dużo tu niespodzianek, dużo miłych dla ucha melodii, a przez cały czas panuje niepowtarzalny mroczny i gęsty nastrój. Moongarden nie boi się sięgać po sample, nie wstydzi się podkraść taktu lub dwóch z ostatniej Jeżozwierzowej płyty, nie przejmuje się możliwością posądzenia o cytowanie (początek „It’s You” przypomina blackfieldowe „1.000 People”, a instrumentalny motyw w „Sonya In Search Of The Moon” ma w sobie coś z „Riding The Tide” Areny). Włosi po prostu grają swoje i z pewnością ich nowa płyta znajdzie uznanie wśród słuchaczy umiejących docenić walory dojrzałych i przemyślanych dźwięków. Choć ja jednak muszę przyznać, iż mimo wszystko w dyskografii tej formacji wyżej oceniam albumy „Round Midnight” i „The Gates Of Omega”. Bardziej odpowiadał mi też poprzedni wokalista. Głos Simone’a Baldiniego nie jest ani tak wyrazisty, ani tak klarownie czysty jak Luki Palleschiego. Na nowej płycie Moongarden jest też chyba nieco mniej magii i hipnotyzującego mistycyzmu niż na wcześniejszych płytach zespołu. „Songs From The Lighthouse”, aczkolwiek obiektywnie rzecz ujmując jest pozycją udaną, po prostu nie wciąga tak mocno, a przynajmniej nie czyni tego od samego początku.
Na osobną wzmiankę zasługuje mnogość głośnych w świecie prog rocka nazwisk zaangażowanych w ostateczny kształt płyty „Songs From The Lighthouse”. Gościnną partię wokalną w „That Child” wykonuje Andy Tillison z The Tangent, przepiękny projekt graficzny okładki jest dziełem Eda Unitskiego, produkcją płyty zajął się osobiście Patrick Becker z Galileo Records, tekst do utworu „Solaris” zainspirowany został kultowym filmem Andreia Tarkowskiego, będącym wierną adaptacją powieści Stanisława Lema, a logo zespołu zaprojektował nadworny grafik Marillionu, Mark Wilkinson. Wygląda więc na to, że mamy do czynienia z prog rockowym wydarzeniem sporego kalibru. Wszystko to, w połączeniu z naprawdę ciekawą muzyką, czyni płytę „Songs From The Lighthouse” wydawnictwem niezwykle efektownym, które grupa Moongarden śmiało może zapisać po stronie swoich udanych osiągnięć. Ale czy największych? Śmiem twierdzić, że nie.