We Are Kin to progrockowy kwartet z Manchesteru, założony w 2011 roku przez Gary’ego Boasta (perkusja) i Dana Zambasa (instrumenty klawiszowe). To dwóch muzyków, którzy pierwotnie spotkali się w specjalizującym się w muzyce pop zespole The Reluctive Barclay Brothers. Jednak to muzyczne zainteresowania muzyką lat 70., a także fascynacja muzyką następnej dekady połączyły obu panów, którzy najpierw zaczęli dyskutować o muzyce podczas przerw w próbach, a następnie zdali sobie sprawę jak wiele wspólnych inspiracji (głównie twórczością Genesis) w ogóle nie znajduje odbicia w tym, co akurat wtedy robili. Podjęli więc ideę współpracy i komponowania własnej muzyki, aby wreszcie zrealizować swoje progresywne marzenia.
Pierwszym efektem ich pracy był koncepcyjny album „Pandora” wydany w 2014 roku przez wytwórnię Bad Elephant Music, której ich zespół We Are Kin, pozostaje wierny do dzisiaj. W 2016 roku opublikowali album nr 2 – „…And I Know…”, na którym dołączyła do nich śpiewająca pani Emmy Brewin-Caddy. Emmy do tamtej pory występowała w profesjonalnych chórach, co zaowocowało starannym skupieniem uwagi przez cały zespół na urozmaiconych harmoniach wokalnych. W tym czasie do grupy przystąpił basista Lee Braddock i wreszcie, już jako regularny kwartet, zarejestrowany (a także solidarnie skomponowany przez czworo członków) został najnowszy album zatytułowany „Bruised Sky”.
Mówi Dan Zambas: „To pierwszy album, nad którym muzycznie pracowaliśmy jako pełny zespół. Lee uwolnił swojego wewnętrznego barda w jednym utworze, a Emmy napisała teksty do wszystkich pozostałych utworów na tym albumie”.
Nowych utworów jest siedem i tworzą one interesującą i spójnie brzmiącą 47-minutową porcję muzyki. Wspólny wysiłek zespołu dał w efekcie album podświadomie refleksyjny i introspekcyjny, a co przede wszystkim rzuca się w oczy (uszy!) to całkowite odejście od gitar. W porównaniu z poprzednimi płytami grupa We Are Kin brzmi więc nieco inaczej i nie boi się świadomie eksperymentować z różnymi syntezatorowymi brzmieniami. Ta naturalna ewolucja stylistyczna przyniosła ciekawy efekt w postaci refleksyjnej, przesiąkniętej elektroniką i opartą na efektownych (i nieraz karkołomnych) wokalach i harmoniach Emmy Brewin-Caddy, muzyki.
Podsumowując, „Bruised Sky” to niezły album z nowoczesną muzyką i – uwaga, uwaga! – wbrew naturalnym inklinacjom członków-założycieli, o których wspomniałem we wstępie, niemającą za wiele wspólnego z twórczością Genesis…