Zadziwiające są losy legend muzyki rockowej. Szczególnie, jeżeli chodzi o ich działalność solową. Niejednokrotnie są bardzo niesprawiedliwe. Solowe kariery członków klasycznego składu grupy Genesis mogłyby stać się tematem jakiejś poważnej rozprawy z pogranicza muzykologii, socjologii i marketingu. Bo przecież niemal każdy z muzyków osiągnął, poza pracą w swoim macierzystym zespole, spory sukces liczony ilością hitów na listach przebojów czy też tzw. mainstreamową popularnością. Niemal każdy. Za wyjątkiem, przez wielu uważanego za najbardziej utalentowanego oraz za prawdziwy „mózg” i siłę napędową muzyki Genesis, keyboardzisty Tony’ego Banksa. Choć to przecież on jest autorem (a w najgorszym razie współautorem) najwspanialszych kompozycji w repertuarze Genesis, ale tak się jakoś złożyło, że na niwie solowej nie dane mu było zasmakować autentycznego sukcesu.
A przecież pokusa odniesienia komercyjnego sukcesu, szczególnie w dobie ‘stadionowej ery’ Genesis, była przeogromna. Dobitnie świadczy o tym na przykład albumu „The Fugitive” (1983). Zawierał on muzykę diametralnie różną od tego, co grał Genesis, a także od tej, jaką Banks zaprezentował kilka lat wcześniej na swoim solowym debiucie „A Curious Feeling” (1979). I co? I nic? I tak praktycznie było przez całe lata 80., na które przypadła największa aktywność naszego bohatera. Każda jego kolejna płyta cieszyła się co najwyżej umiarkowanym zainteresowaniem i jeżeli już w ogóle ktoś potrafił docenić jego wysiłki, to byli to jego najbardziej oddani genesisowscy fani, łykający bez przegryzania wszystko, co wychodziło spod ręki ich idola. Nowych sympatyków raczej nie przybywało. A przecież w tym samym czasie masowa publiczność oszalała na punkcie tak wielkich przebojów, jak „Invisible Touch”, „That’s All”, „Land Of Confusion”, „In Too Deep” czy „Jesus He Knows Me” – wszystkie wychodziły przecież spod ręki Banksa. Tyle, że firmowała je grupa Genesis. Na solowym poletku już jednak nie wszystko funkcjonowało według tego samego schematu.
Nic dziwnego, że koniec końców Tony Banks porzucił starania o medialne zaistnienie w świecie muzyki poprockowej i po zawieszeniu na kołku szyldu Genesis zajął się komponowaniem klasycznej muzyki symfonicznej (trzy płyty: „Seven”, „Six” oraz „5”). Niemniej, mimo wszystko, raz po raz podejmował on próby przypomnienia swojego pokrytego kurzem solowego repertuaru (np. kompilacyjne czteropłytowe wydawnictwo „A Chord Too Far” z 2015 roku). Teraz podjął kolejną próbę: przygotował kompletny zestaw zmasterowanych na nowo wszystkich swoich solowych ‘rockowych’ (choć sam nie wiem czy słowo „rockowych” dobrze oddaje charakter jego albumów) płyt i wydał je w jednym ośmiopłytowym boxie zatytułowanym „Banks Vaults: The Albums 1979-1995”. Tak więc mamy oto grubą księgę, którą można określić mianem „Tony Banks: dzieła zebrane”, na którą składają się płyty „A Curious Feeling” (1979), „The Wicked Lady OST” (1983), „The Fugitive” (1983), „Soundtracks” (1986), „Bankstatement” (1989), „Still” (1991) i „Strictly Inc.” (1995) oraz dodatkowo jeszcze krążek DVD z teledyskami do ośmiu utworów Banksa z lat 1979-1995. Wszystkie dyski opakowane są w cienkie okładki, a teksty, zdjęcia z epoki oraz szczegółowe informacje wydawnicze znajdują się w jednej, bogato ilustrowanej, bardzo grubej książeczce, która dla miłośników talentu kompozytora może uchodzić za prawdziwą biblię. Nie ukrywam, że z wielką przyjemnością przestudiowałem zawartość tej książeczki, a najbardziej ubawiłem się oglądając wspólną fotografię Banksa z wokalistą Marillionu, Fishem, który na dwóch spośród wymienionych wyżej albumów udzielał się wokalnie. Wyższy o głowę Fish ubrany w koszulkę z okładką „Abacab” na piersi, a przyczajony, niziutki Tony w T-shircie z napisem ‘Marillion’…
Tony Banks zadebiutował solowo w 1979 roku longplayem „A Curious Feeling”. Niewtajemniczonym przypomnę, że stało się to pomiędzy albumami Genesis „...And Then There Were Three…” i „Duke”. Płyta ta powszechnie uważana jest za najwspanialsze solowe dzieło muzyków związanych z „rodziną Genesis”, a w jej nagraniu pomagali mu jedynie perkusista Chester Thompson oraz wokalista grupy String Driven Thing, Kim Beacon (zmarł w 2001 roku). Album – perełka. Marzycielski, wysmakowany, pod każdym względem piękny. Jego szczegółowe omówienie znaleźć można tutaj.
Kolejne solowe dzieło to soundtrack do remake'u filmu „The Wicked Lady”. Znajdująca się w boxie „Banks Vaults” płyta składa się z dwóch części: pierwsza to ścieżka dźwiękowa w orkiestrowym opracowaniu Christophera Palmera i wykonana przez londyńską National Philharmonic Orchestra pod dyrekcją Stanleya Blacka. Brzmi ona niczym klasyczna muzyka do filmu z lat 50. Zaś część druga to zagrane przez Tony’ego na syntezatorach wariacje na temat kilku fragmentów tworzących ten soundtrack.
Wydany w 1983 roku album „The Fugitive” to jedyna płyta, na której nasz bohater wykonuje wszystkie ścieżki wokalne. I właśnie za stronę wokalną oraz za obsesyjną chęć wylansowania przeboju (tylko po części udało się to w przypadku utworu „This Is Love”) krytykowało się tę płytę najbardziej. I w efekcie spowodowało to, że Tony w przyszłości zrezygnował ze śpiewu (zrobił tylko dwa wyjątki – zaśpiewał w utworach „Big Man” na płycie Bankstatement” oraz w „Here For An Hour” na „Still”). Myślę, że po latach „The Fugutive” broni się chyba najsłabiej z całego solowego katalogu Banksa.
Trzy lata później ukazał się album „Soundtracks” zawierający muzykę do dwóch filmów: „Quicksilver” i „Lorca And The Outlaw”. Przyznam, że sam jestem zaskoczony jak dobrze płyta ta prezentuje się po latach. Słychać na niej muzyczny rozmach, pasję, a także echa epickich kompozycji Banksa, które przygotowywał on równolegle dla Genesis (pamiętajmy, że był to okres płyty „Invisible Touch”). Świetnie prezentują się dwie długie suity („Quicksilver” oraz „Redwing”), nieźle brzmią piosenki, które zaśpiewali Toyah Wilcox („Lion Of Symmetry”) i Jim Diamond („You Call This Victory”). Nawet utwór, w którym słyszymy Fisha („Shortcut To Somewhere”) po pierwszym szoku spowodowanym synthpopową aranżacją (trąby!), może się naprawdę podobać. Przyznam szczerze, że chyba za ten mocno ‘genesisowski’ charakter muzyki, szczególnie „Redwing Suite”, mam do tej płyty spory sentyment. Słuchając jej od razu widać jak bardzo ważnym ogniwem dla kształtowania ówczesnego brzmienia Genesis był nasz bohater.
Kolejna płyta to „Bankstatement” z 1989 roku. Do nagrań Tony zaprosił gitarzystę Steve'a Hillage'a z grupy Gong, perkusistę Geoffa Dugmore’a, basistów Pino Palladino i Dicka Dolana, a także wokalistów: Alistaira Gordona oraz Jayney Klimek. „Bankstatement” to album zawierający 11 poprockowych piosenek, w których Tony już w nieco innej formule (zatrudnieni, skądinąd nieźli, wokaliści) wciąż poszukiwał nieuchwytnego przeboju. No i znowu go nie odnalazł. Nie pamiętam, by któryś z tych utworów zawędrował na wysokie miejsca list przebojów. A za najlepszy fragment tej płyty często uważa się paradoksalnie jedyną instrumentalną kompozycję w tym zestawie - „Thursday The Twelfth”.
Nie minęły dwa lata i Tony wypuścił na rynek swoją następną płytę – „Still”. Pojawili się na niej ponownie Fish i Jayney Klimek (oprócz nich śpiewali na niej jeszcze Nik Kershaw i Andy Taylor), a po stronie instrumentalnej gitarzysta Daryl Stuermer oraz basista Pino Paladino, który w kilku utworach współtworzył wraz z Vinnie Colaiutą świetnie brzmiącą sekcję rytmiczną. Jednakowoż w wielu innych nagraniach Tony posłużył się automatem perkusyjnym. Wyszła z tego płyta dość nierówna, z (licznymi) miałkimi oraz kilkoma lepszymi (m.in. dwie piosenki zaśpiewane przez Fisha) momentami.
Wydany w 1995 roku pod szyldem Strictly Inc. kolejny album to ostatnia jak dotąd ‘rockowa’ płyta w dorobku naszego bohatera. Daryl Stuermer na gitarze, Nathan East na basie, John Robinson na perkusji, a za mikrofonem wokalista grupy Wang Chung, Jack Hues – to bardzo mocny instrumentalny skład, który wszedł wraz z Banksem do studia i trzeba przyznać, że przyczynił się do tego, że należy tę płytę zapisać po stronie pozytywów. To chyba najbardziej spójna ze wszystkich płyt Banksa, chociaż nieformalnie podzielona jest na dwie części: pierwsza to 9 poprockowych, w sumie dość udanych piosenek, a druga zawiera finałową, kilkunastominutową suitę „An Island In The Darkness”, która moim zdaniem jest epickim magnum opus całego solowego repertuaru Tony’ego. To kompozycja, do której chce się często wracać, a dzięki temu bardzo zyskuje na tym też cały album.
Jest w boxie „Banks Vaults” jeszcze jeden srebrny krążek – tym razem DVD. Znajdziemy na nim 8 teledysków nakręconych do piosenek wybranych przez Banksa na single. Nie zawojowały one świata, nie stały się wielkimi hitami, ale teraz, po latach, miło jest obejrzeć młodego Nika Kershawa wykonującego, ładną skądinąd, piosenkę „I Wanna Change The Score” czy jeszcze młodszego Fisha jeżdżącego na rowerze i śpiewającego z pasją „Shortcut To Somewhere”. Ale i tak najprzyjemniej robi się, gdy oglądamy ruchome obrazy ilustrujące dwa tematy z pierwszej płyty. „For A While” oraz „The Waters Of Lethe” po raz kolejny uświadomiły mi, że jakby nie patrzeć wszystko co najlepsze w solowej działalności Banksa, wydarzyło się właśnie na albumie „A Curious Feeling”.
Jak już wspomniałem, po 1995 roku Banks firmował swoim nazwiskiem trzy wysoko ocenione albumy orkiestrowe, które ukazały inną, choć - co z pozoru wydawać się może niemożliwe - bardzo wewnętrznie spójną stronę kompozytorską Tony’ego. Od tego czasu wydaje się, że obecnie o wiele właściwszym wydaje się mówić o nim jako o kompozytorze, a nie muzyku. Dlatego uważam, że tym bardziej warto sięgnąć po zebraną w jednym boxie kompletną kolekcję solowych nagrań Banksa. Dla słuchaczy znających jego twórczość na pamięć powiem dla zachęty, że dźwięk w zremasterowaych wydawnictwach jest po prostu doskonały. Tym, którzy znają jego solowe dokonania tylko wyrywkowo powiem, że „Banks Vaults” to najlepszy sposób, by nadrobić zaległości i poznać solowe oblicze twórczości tego jednego z najważniejszych muzyków, którzy wnieśli przeogromny wkład w rozwój progresywno-rockowego gatunku.