Håvard Enge na wokalu, klawiszach i flecie, Jan Mikael Sørense na gitarze, basie, perkusji i instrumentach klawiszowych oraz Jan Erik Kirkevold Nilsen, który śpiewa i gra na gitarach. Taki jest skład norweskiej grupy Laughing Stock, która funkcjonuje od 2017 roku. Choć podobno poszczególni muzycy grali już ze sobą od… ponad 30 lat. Crazy Dogs, Cerumen, Again And Again, Curtwigs, Spacewagon, Gate9 – to tylko niektóre nazwy grup, w których działali… Tak czy inaczej, w zeszłym roku zadebiutowali płytą „The Island”, a planowany do wydania przez Apollon Records po koniec września „Sunrise” to ich album nr 2, na którym znaleźć można trzy kwadranse niezwykle urokliwej muzyki.
Jaka to muzyka? W utworach zamieszczonych na płycie „Sunrise” słyszymy dźwięki i brzmienia, z których trójka muzyków Laughing Stock czerpała inspiracje od najmłodszych lat: Tears For Fears, Pink Floyd, Yes, Marillion, Archive – to tylko niektóre nazwy grup, które miały niemały wpływ na to, co teraz gra The Laughing Stock. Choć największy, co dla niektórych nie będzie to żadnym zaskoczeniem, gdyż nazwa grupy jednoznacznie na to wskazuje, miał zespół Talk Talk.
Pierwszym singlem promującym płytę „Sunrise” był „Afraid”. Marzycielski, spokojny, wręcz magiczny to utwór, który rozpoczyna się od zaśpiewanej falsetem (zresztą to jedyny taki przypadek na tym albumie) partii wokalnej, a potem rozwijający się mozolnie, prowadząc poprzez psychodeliczną partię instrumentalną do fantastycznego finału. Oznaczony jest on na płycie indeksem 3, ale już dwa poprzedzające go nagrania, „Sunrise” i „Echoes”, genialnie wprowadzają słuchacza w lekko oniryczny, chwilami wręcz minimalistyczny, klimat płyty. Zresztą następujące po nim utwory, w tym przede wszystkim, „Another Me” czy mocno osadzony w stylistyce Yes (głęboki ukłon w stronę „And You And I”) „Fading Light”, a także sprawiający wrażenie ciężkiego niczym drogowy walec, ze swoimi klimatami zmieniającymi się niczym w kalejdoskopie „Darkest Hour” to najprawdziwsze muzyczne perełki. I zamiast przechodzić do pompatycznego zakończenia (bo za taki można uznać pełną epickich składników kompozycję „Darkest Hour”) zespół prowadzi słuchacza do spokojnego, wyciszonego finału płyty w postaci akustycznego nagrania „Another Sunrise”. Niczym klamra spina ono trzy kwadranse wspaniałej muzyki tej norweskiej grupy. Uspokojenie przed kolejnym wschodem słońca. Pełne nostalgicznych marzeń i przymglonej melancholii…
Wymienione wyżej utwory nie są długie, z reguły trwają od 3 do 5 minut, lecz ich siłą, a właściwie siłą całej płyty, jest to że sąsiadują one ze sobą, tworząc spójną, fascynującą muzyczną przygodę. Przyznam, że dawno nie słyszałem czegoś równie zaskakująco pozytywnie brzmiącego. Muzyczna Norwegia górą!
Laughing Stock to zespół z prawdziwą artystyczną wizją. Wizja ta jest dość złożona i w żaden sposób nie przystaje do jednego konkretnego gatunku. Sam układ programu płyty (tytułowy wstęp, instrumentalne interludium „Intermission” (od zagranej w nim gitarowej partii na skórze pojawiają się dreszcze), aż po kodę w postaci ascetycznego „Another Sunrise”) oraz mnogość zabiegów pozamuzycznych (dzwonki, rozmowy w tle, etc.) wskazują na to, że „Sunrise” to dobrze przemyślany i wymykający się jakimkolwiek klasyfikacjom, album. Art pop z lat 80., progresywny rock lat 70., marzycielski neo prog, uduchowiony folk i odrobina metalu? Wszystkie te elementy jak ulał pasują do układanki pod nazwą ‘muzyka grupy Laughing Stock’. I wbrew swojej nazwie (Laughing Stock to po angielsku „pośmiewisko”) to naprawdę kawał świetnie prezentującego się artystycznego rocka. Takie płyty nie powstają często. Dobrze, że ta jest już z nami. Sam nie wiem kiedy stała się dla mnie jedną z najważniejszych płyt tego roku.