Pendragon - The Window Of Life

Kev Rowland

„The Window Of Life” był pierwszym albumem Pendragonu nagranym we własnym studiu Nicka Barretta, co oznaczało, że mógł on spędzić przy pracy nad nim tyle czasu, ile chciał. Efektem tego była płyta, która okazała się logicznym krokiem do przodu w stosunku do „The World” i wprowadziła nowe elementy do rozpoznawalnego brzmienia Pendragonu. Jedną z nich jest jeszcze większa ekspozycja gitary Nicka, dodatkowo uwypuklona przez Karla Grooma, który czuwał przy stole mikserskim.

Początek płyty, utwór „The Walls of Babylon”, zaczyna się od długich przytrzymanych akordów Clive'a Nolana, które stanowią tło dla gitarowych dźwięków a’la Pink Floyd dobywających się spod palców Nicka. Daje to bardzo nastrojowy początek albumu i prawdziwe poczucie, że rozpoczyna się coś wyjątkowego. Jest to idealne wprowadzenie do reszty programu, delikatnie kołysze słuchacza, a gdy gitara delikatnie cichnie, akordy stają się dynamiczniejsze, gdyż Fudge Smith i Peter Gee mocno podkręcają tempo. Właściwe rozpoczęcie utworu zajmuje ponad cztery minuty, ale jest to warte zachodu, gdyż w tych 11 minutach, jakie trwa pierwszy utwór, nastrój i style zmieniają się w niezwykle miły sposób.

„Ghosts” zaczyna się od delikatnego fortepianowego intro, w tle słyszymy delikatny wokal i gitarę akustyczną. Po chwili klimat przenosi się w obszary brzmieniowe grupy Genesis z późnych lat siedemdziesiątych, ale chociaż słyszymy tu wyraźne ukłony w stronę klasyków gatunku, to cały czas wiemy, że gra nie kto inny, a Pendragon. Fortepianowe melodie powracają tu jeszcze kilkakrotnie, a powściągliwa gra na gitarze stanowi tło dla najlepszych wokali Nicka. Najwidoczniej ma on w końcu mikrofon, z którego jest zadowolony i wyraźnie to słychać.

Dziewięciominutowy utwór „Breaking The Spell” brzmi potężnie dzięki świetnej gitarze. Są na nim bardzo długie fragmenty instrumentalne, które ukazują grupę Pendragon w jej najlepszym wydaniu. Słychać, że Fudge, Peter, Clive i Nick grają razem od dawna, gdyż ​​czuć między nimi prawdziwe porozumienie. W utworze tym mamy długie gitarowe solo będące cząstką wspaniałej muzyki, a reszta chłopaków kreuje idealne tło dla Nicka, szczególnie gdy nadchodzi efektowny punkt kulminacyjny i powrót wokalu po dłuższej sekcji instrumentalnej. Piętnastominutowa suita „The Last Man On Earth” jest moim ulubionym utworem na tym albumie. Podzielona jest ona na dwie części, z których obie są osobnymi utworami. „Skylight” jest łagodny i lekki, z naciskiem na wokale z delikatnym podkładem muzycznym, ale stopniowo staje się coraz bardziej rockowym numerem, aż wreszcie pojawia się „Paradise Road”. Nick ostro riffuje tu gitarą, ale gdy nadchodzą kolejne akordy, uwaga skupia się na niesamowitym bębnieniu Fudge'a. To chyba jego najlepsze partie odkąd gra w Pendragonie. Pewnie dlatego, że po raz pierwszy mógł nagrać utwór w studiu „na żywo”. Ten utwór chyba najlepiej pokazuje ogromne możliwości grupy Pendragon i zadaje kłam tym, którzy twierdzą, że w jej muzyce nie można się zakochać. Kolejne nagranie, „Nostradamus”, zaczyna się łagodnie, ale szybko staje się żywszym i dynamicznym, a równocześnie wydaje się najbardziej komercyjnym numerem na tej płycie. To ten rodzaj piosenki, która z pewnością znalazłaby się na listach przebojów, gdyby na świecie istniała jakaś sprawiedliwość. Album domyka się utworem „Am I Really Losing You?”. To przecudowna ballada, która stopniowo narasta potęgując nastrój i prowadzi do nieuchronnego finału.

Jak dla mnie to najlepszy jak dotąd album Pendragonu, który mógłby być ozdobą każdej kolekcji płyt.

 

Tłumaczenie: Artur Chachlowski

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!