Ten amerykański zespół swoim trzecim albumem uwidacznia zarówno zalety, jak i mielizny współczesnego nurtu w art rocku. Nie znam wcześniejszych płyt tej grupy, ale sądząc po nowym wydawnictwie z jednej strony zespół stara się przypodobać sympatykom tradycyjnej odmiany gatunku (na „Habitat”, opisując społeczność wielkiego blokowiska, zespół wpisuje się w formułę koncept albumu), a z drugiej – sięga po nowe brzmienia i prostsze aranżacje, przez co poszczególne utwory nabierają wymiaru klasycznych rockowych piosenek. Inna sprawa, że są to zgrabne i dobre piosenki, ale w kontekście epickich ambicji zespołu chwilami wydają się one zbyt banalne i błahe. Szczególnie mogą spodobać się „Majestic” i „Love Never Lost”. Na długo zapadają też w pamięć „The Block” oraz wieńczące całość nagranie tytułowe. Co ciekawe, w zespole we wszystkich utworach grają (chyba na zasadzie zaproszonych gości) gitarzysta King Crimson, Adrian Belew oraz znany z kilkuletniej współpracy z grupą Kansas, skrzypek David Ragsdale. Ich znakomitą grę wyraźnie słychać na tym albumie. I to oni decydują o brzmieniu zespołu. Można by rzec, że obok śpiewającego lidera Jeffa Hodgesa (k), to oni stanowią siłę i główne atuty grupy Man On Fire. Podsumowując, „Habitat” to dość dobra płyta, choć nie spodziewajmy się po niej czegoś przełomowego, ani odkrywczego. Jednakże z całą pewnością i czystym sumieniem mogę powiedzieć, że godzina spędzona z tą muzyką nie będzie wcale czasom straconym.
Man On Fire - Habitat
, Artur Chachlowski