Ta płyta reklamowana była jako koncept album oparty na powieściach Julisza Verne. Rzeczywiście, zarówno w tytułach, jak i tekstach poszczególnych kompozycji znajdujemy odniesienia do pasjonujących przygód bohaterów książek tego francuskiego pisarza. Nawet nazwa zespołu pochodzi od doliny na Marsie opisywanej przez Verne’a. Muzyka tego włoskiego zespołu również przedstawia się bardzo jednolicie. Tej spoistości brakuje jedynie w warstwie wokalnej. Bowiem Mangala Vallis, jako instrumentalne trio (Gigi Cavalli Cocchi, Enzo Cattini, Mirco Consolini) zaprosiło do studia aż 3 różnych wokalistów. Jeden z nich, Bernardo Lanzetti, to legendarna postać śpiewająca swego czasu w kultowej grupie PFM. Śpiewa on zaledwie w jednym, zamykającym płytę utworze „A New Century”. No i nie muszę nikogo przekonywać, że nagranie to brzmi przepysznie. Ale najlepiej prezentuje się niejaki Vic Fraja, którego głos słyszymy aż w 3 długich, dziesięciominutowych kompozycjach. Nieco słabiej wypada Matteo Setti śpiewający w dwóch kolejnych utworach, chociaż i on nie schodzi poniżej bardzo przyzwoitej średniej. A jaka jest sama muzyka? Gdy wymienię najbardziej oczywiste skojarzenia, to pewnie cześć czytelników uzna ją za wtórną i regresywną. Jednak dla sporego grona pozostałych czytelników będzie to swoista rekomendacja z największym znakiem jakości. A więc proszę bardzo: słuchając tej płyty mamy wrażenie jakbyśmy poruszali się po obszarach znanych z utworów „Market Square Heroes”, „Garden Party”, czy „Grendel” grupy Marillion, a także „Supper’s Ready”, czy „Watcher Of The Skies” Genesis. Wiem, że najlepiej będzie, gdy miłośnicy prog rocka sami zadecydują, czy to jeszcze rock progresywny, czy może już regresywny... Mnie ten album przypadł jednak bardzo do gustu, dlatego zdecydowanie zachęcam do wysiłku w dotarciu do tej niewątpliwie fascynującej płyty.
Mangala Vallis - The Book of Dreams
, Artur Chachlowski