Nie zmieniło się nic. Jakby czas zatrzymał się w miejscu przed ćwierćwieczem. To samo brzmienie, takie same melodyjne piosenki, ta sama perfekcja wykonania i wciąż ten sam wspaniale brzmiący, w ogóle nie zmieniony głos Johna Wettona (aż trudno uwierzyć, że kilka miesięcy temu przeszedł on poważną operację serca). Gdyby album „Phoenix” ukazał się 25 lat temu wcale nie bylibyśmy zdziwieni. A tak musiało minąć aż ćwierć wieku, by zreformowana Asia powróciła w swoim klasycznym składzie: Geoffrey Downes – John Wetton – Steve Howe – Carl Palmer. Wtedy, na początku lat 80., takie zespoły określało się mianem „supergrupy”. Dziś o członkach tego zespołu można powiedzieć: muzyczni weterani. Ale cóż z nich za weterani! Nie jakieś tam leśne dziadki, tylko wspaniali muzycy z krwi i kości, pełni energii i wigoru, którzy po bardzo długiej przerwie postanowili zmierzyć się ze swoją legendą. I udało się. Albumu „Phoenix” słucha się całkiem, całkiem... Brzmi on jakby został nagrany bezpośrednio po płytach „Asia” (1982), „Alpha” (1983) i „Astra” (1985). Tak, jakby w ogóle nie było w historii zespołu okresu z Johnem Paynem.
Album „Phoenix” wypełniony jest przez kilkanaście bezpretensjonalnych, niezwykle melodyjnych piosenek. Być może trzeba im zarzucić pewną sztampowość i schematyzm, ale wykonane są one na naprawdę wysokim poziomie, są przepełnione niezwykłą i charakterystyczną dla Asii ekspresją. Zaśpiewane są przez Wettona ciepłym, aksamitnie miękkim głosem, z rozlicznymi gitarowymi smaczkami w wykonaniu Howe’a, ze wspaniałymi partiami zagranymi na bębnach i talerzach przez Palmera, no i wreszcie z wszechobecnymi melodyjnymi, pop rockowo brzmiącymi klawiszami Downesa. Wszystko tu brzmi pięknie i nieskazitelnie, wzorowo się zazębia, a produkcja poraża swoją krystaliczną czystością. Można by rzec, że to album – marzenie. Zapewne tak właśnie jest, ale... tylko dla wyjątkowo oddanych i bezkrytycznych fanów zespołu. Wszystko w Asii jest po staremu. To dobrze. Tylko, że czasy się zmieniły. Zmieniły się też mody i trendy w muzyce rockowej. Dlatego nie wróżę żadnej z piosenek z „Phoenix” sukcesu w notowaniach i to nie tylko dlatego, że nie ma na tej płycie hitu na miarę „Heat Of The Moment”, czy „Don’t Cry”. Po prostu czasy się zmieniły, zmieniła się publiczność, dorosło nowe pokolenie i słucha ono całkowicie innej muzyki. Na listach przebojów królują dzisiaj utwory z zupełnie innej bajki.
Ale myślę, że nasi bohaterowie wiedzieli o tym doskonale. Chyba nie mieli złudzeń, że powrócą na szczyty list przebojów. Dlatego nisko chylę czoła przed tym superkwartetem, gdyż z premedytacją nawiązał do starych, dobrych dla siebie czasów, kiedy muzyka grana przez Asię opanowała radiostacje całego świata. Panowie nagrali album dokładnie taki, jaki chcieli, dokładnie taki, jaki oczekiwała od nich ich wierna publiczność. Skomponowali i zagrali bezpretensjonalne utwory, idealnie wpisujące się w konwencję o nazwie „klasyczna Asia”.
Tak więc, jeżeli lubicie ambitny pop, szlachetną melodykę zgrabnych piosenek i nienaganność wykonania, śmiało sięgnijcie po nowy krążek Asii. Znajdziecie na nim mnóstwo melodyjnych piosenek, z których z czystym sumieniem polecić można każdą bez wyjątku. Ja jednak chciałbym wyróżnić otwierający płytę utwór „Never Again”, balladowy „Heroine”, i dynamiczny „Shadow Of A Doubt”. Słucha się ich zgoła rewelacyjnie. Jak najlepszych piosenek z repertuaru „klasycznej” Asii. Są na tej płycie nawet próby epickiego rozpędu w postaci dwóch serii połączonych ze sobą utworów („Sleeping Giant”/ „No Way Back” / „Reprise” oraz „Paralel Worlds” / „Vortex” / „Deya”), a więc nie brakuje swoistego mrugnięcia okiem do sympatyków macierzystych formacji, z których wywodzi się nasza czwórka (młodszym Czytelnikom przypominam, że muzycy tworzący Asię grali swego czasu w tak słynnych grupach, jak Yes, Emerson Lake & Palmer, King Crimson, U.K., The Buggles, czy Uriah Heep). To nic, że płycie „Phoenix” jako całości można zarzucić pewną wtórność i przewidywalność, to nic, że zespół z premedytacją sięga po sprawdzone już pomysły, to nic wreszcie, że wytypowany na singiel utwór „An Extraordinary Life” brzmi jakby napisany był pod współczesny boysband… Nic to. Tej płyty po prostu słucha się wspaniale. Pod takim warunkiem wszakże, że do bólu kocha się „niemodną” już dzisiaj pop rockową muzykę.
Słodka to płyta ze słodziutką muzyką. Ja chyba też jej trochę w tym tekście pocukrowałem. No bo grupie Asia niewątpliwie należą się brawa za odwagę i decyzję o wydaniu tej płyty. Jednak na koniec do beczki miodu wleję odrobinę dziegciu. Głównie w temacie jakości muzycznych pomysłów. Mam głębokie poczucie tego, iż dwóch wydanych niedawno płyt firmowanych przez duet Wetton – Downes jako Icon, które były zalążkiem reaktywacji Asii w oryginalnym składzie, słuchało mi się zdecydowanie lepiej.