Dwie refleksje pojawiły mi się w głowie po wysłuchaniu płyty „Heaven’s Will”, której premiera zapowiadana jest przez wytwórnię Apollon Records na 24. dzień stycznia. A właściwie trzy… Po pierwsze, pomyślałem sobie, jak przyjemnie rozpoczyna się nowy wydawniczy rok. Po drugie: jak to możliwe, że nie znałem wcześniejszych produkcji zespołu o nazwie Hotel Hotel, wszak „Heaven’s Will” to już trzeci album w jego dorobku? No i po trzecie wreszcie, czy możliwe jest to, że kiedykolwiek wyschnie nieprzebrana studnia z muzycznymi z talentami z miasta Bergen?...
Hotel Hotel to grupa, na czele której stoi Vegard Urne – śpiewający gitarzysta i kontrowersyjny artysta, znany najlepiej z innej norweskiej formacji o przedziwnej nazwie Empty Bottles Broken Hearts. Hotel Hotel zadebiutował w 2012 roku albumem „Famous Smile”, cztery lata później na rynku pojawił się album nr 2: „The Kneeling”, a teraz przyszła pora na trzeci studyjny krążek. Trwający niespełna 40 minut album „Heaven’s Will” zawiera dziewięć utworów, i każdy z nich opowiada o najciemniejszych doświadczeniach w ludzkim życiu. Mroczne teksty podparte są muzyką, która z jednej strony – jak to często życiu bywa – chroni przed szaleństwem, a z drugiej - zapewnia ukojenie i ulgę. To ten rodzaj grania, który potrafi zmusić do refleksji, zadumania i zamyślenia.
Sześć utworów to piosenki z tekstem, trzy nagrania mają charakter instrumentalny. Wszystkie utrzymane są w delikatnym, quasi-akustycznym klimacie i mają mocno nostalgiczny charakter. Najlepsze z nich to nagranie tytułowe oraz zamykający płytę utwór „Stand By Me”.
Chociaż sam zespół liczy aż sześć osób, które grają na tradycyjnie rockowych instrumentach, to wykorzystują je w zgoła nietypowy sposób. Jeżeli już odezwie się perkusja, to jest to monotonny dźwięk werbla, jeżeli już pojawią się klawisze, to słychać je schowane gdzieś w dalekim tle. O brzmieniu zespołu decydują zasadniczo akustyczna gitara oraz skrzypce (niekiedy też akordeon). Grają na nich wspomniany już Vegard Urne oraz wspomagająca go też niekiedy wokalnie Annlaug Børsheim. Obydwoje udanie wchodzą w buty folkowych bardów nadając muzyce ich zespołu tyleż unikatowego, co bardzo minimalistycznego charakteru.