Nie czytałem jeszcze żadnej recenzji tej nowej płyty Pendragonu - więc nikt w jej ocenie nie ma na mnie wpływu – to ważne w kontekście tego, co chcę napisać. Przeczytałem tylko kilka wywiadów z Nickiem Barrettem – dowódcą zespołu, który ją bardzo chwali i zapowiada parę nowych elementów - po raz pierwszy na płytach grupy: rap, loopy i jeszcze cięższe brzmienie (zapomniał o „jodłowaniu” w końcówce utworu „This Green And Pleasant Land”).
Zespół Pendragon poznałem na początku lat 90. i do dzisiaj bardzo ją cenię. Uważam ją nawet za jedną z lepszych istniejących formacji rockowych. Osobiście poznałem członków grupy w Gdańsku, przed koncertem w 2008 roku. Bardzo mili, sympatyczni ludzie. Koncert miał się za chwilę zacząć – ale co tam – autograf? Proszę bardzo. I gdy życzyłem Nickowi i sobie udanego koncertu usłyszałem bardzo poprawną polszczyzną „dziękuję bardzo” . Potem prawie trzy godzinny, niezwykle udany koncert… Jak będzie w tym roku? Pewnie też świetnie. A jaka jest ta nowa płyta, którą słucham non stop od dwóch dni, aby wyrobić sobie o niej opinię? Na pewno jest… inna. Chyba nie taka, jakiej oczekiwałem. I nawet nie chodzi mi o te nowe elementy typu loopy (bardzo delikatne i mało ich na szczęście), rap (tak naprawdę to nie rap tylko zwykła recytacja tekstu i nie jest to złe - nawet więcej - po tak wspaniałym solo gitarowym w najlepszym na płycie utworze „Empathy” - pasuje w tym miejscu i to bardzo!), ciężkie brzmienia (w nieco mniejszym stopniu, ale były już na „Pure” i wcale nie obniżają one poziomu obu tych płyt). Chodzi raczej o coś innego. Płyta jest „przegadana”. Bardzo, bardzo „przegadana” . Dużo tekstu, mało fragmentów instrumentalnych. Wystarczy, że napiszę, iż pierwsza solówka gitary pojawia się dopiero gdzieś około 15. minuty płyty. Wiem, trudno uwierzyć. Ale tak niestety jest. Gitarowych solówek jest jak na lekarstwo, a właśnie ja ten element zawsze najbardziej ceniłem na płytach Pendragonu. Przecież Barrett to jeden z najlepszych gitarzystów rocka. Tym razem tego nie udowadnia. Trudno. Mam też wrażenie że brakuje tej płycie dobrych melodii, które zawsze były obecne w twórczości kapeli.
Najlepsze na albumie „Passion” utwory ? Zdecydowanie wspomniany już „Empathy”. Do tego „This Green And Pleasant Land” i zamykający płytę „Your Black Heart”. To Pendragon, jaki lubię od lat… Ale, ale - w sumie trzy utwory , ale czasowo mamy ponad połowę płyty w świetnym stylu. Więc może nie jest tak źle? Może potrzeba czasu, większej ilości przesłuchań, może trzeba przeżyć koncert? Pewnie tak. Bo przecież nie mamy w tych czasach za dużo świetnych albumów. W tym roku tak naprawdę podoba mi się tylko nowy Van Der Graaf. No i chyba ten „Passion” też mi się spodoba. Tak czuję, a przynajmniej taką mam nadzieję .
W skali od 1 do 10 dam 6 – a może ciut więcej?...