Christmas 10

M-Opus - Origins

Artur Chachlowski

M-Opus to trzyosobowy irlandzki progresywny zespół rockowy pochodzący z Dublina. Tworzą go Mark Grist (dr), Colin Sullivan (g) oraz Jonathan Casey, który jest główną postacią w tym towarzystwie. Swego czasu współpracował z zespołem Davida Crossa (ex-King Crimson) i nagrał z nim dwie płyty („Closer Than Skin” i „Alive In The Underworld”), potem zajął się pisaniem muzyki dla filmowych i telewizyjnych produkcji, komponował nawet muzykę orkiestrową. W M-Opus nie tylko gra on na większości instrumentów, śpiewa i komponuje, ale wymyślił on pewną bardzo oryginalną koncepcję swojego zespołu. Polega ona na tym, że wszystkie materiały promocyjne informują, iż M-Opus to grupa z długą, fikcyjnie wymyśloną historią, która rzekomo trwa nieprzerwanie od 1970 roku do dziś. Ma hipotetyczną dyskografię złożoną z albumów, których nikt jeszcze nie słyszał. Bo w rzeczywistości nigdy się one nie ukazały. Pierwszy fikcyjny album to „Triptych”, który rzekomo ukazał się w 1975 roku (i zawiera taką muzykę i technikę jej realizacji, jakby została ona skomponowana i nagrana w tym właśnie roku), a najnowsze dzieło, które ujrzało światło dzienne w styczniu br. nosi tytuł „Origins”, które, idąc dalej w tym rozumowaniu, jest albumem z… 1978 roku.

I w rzeczy samej, płyta brzmi - ze swoim całym anturażem, klimatem, sposobem produkcji, etc. - tak jakby ukazała się na rynku dokładnie 42 lata temu… Co więcej, jest koncept albumem, którego temat dotyczy „odkupienia i przeznaczenia, spełnienia potencjału, poprzez historię głównego bohatera, który z jednej strony jest geniuszem, ale zarazem jest też swoim największym wrogiem: pijanym hazardzistą, który coraz bardziej zatraca się w otaczającej go codzienności”. Akcja rozgrywa się w 2187 roku. Genialny, lecz zdegenerowany naukowiec Miller McKee dowiaduje się o morderstwie swojej byłej żony. Zaczyna prywatne śledztwo i zostaje wciągnięty w świat intryg prowadzących do realizacji pewnego katastroficznego planu. Po dalsze szczegóły muszę odesłać na stronę internetową zespołu, bo tylko tam wydrukowane są rozpisane na poszczególne postaci wszystkie teksty, podczas gdy skromna, czterostronicowa książeczka zawiera jednie podstawowe informacje o albumie. A warto prześledzić tę historię z tekstami w ręku, gdyż rozwój akcji jest zaskakujący, a w całej opowieści przewija się mnóstwo oryginalnych person (główny bohater to Miller McKee (w tej roli Jonathan Casey), a oprócz niego mamy tu jeszcze Jonasza, Violet, Krowna, Ministra Fiennesa, Mistrza Ceremonii, Profesora, Androida oraz Głos Białej Róży). Sporo tu monologów i dialogów, lecz jeszcze więcej partii śpiewanych. Wszystko to bardzo dobrze ze sobą współgra i pewnie dlatego albumu „Origins” słucha się z tak ogromnym zainteresowaniem.

W składającym się z 28 utworów programie tego trwającego ponad dwie godziny (!) dwupłytowego wydawnictwa mamy epickie aranżacje stylowo doprowadzone wręcz do perfekcji. Tworzą one niesamowity nastrój idealnie oddający klimat muzycznych czasów drugiej połowy lat 70. Mają wyraźny posmak filmowo-soundtrackowy, w sensie konstrukcyjnym (a poniekąd także i stylistycznym) album „Origins” wydaje się bardzo podobny do pinkfloydowskiej „Ściany”. Poszczególne utwory są skrupulatnie dopieszczone i wycyzelowane (wspomniałem już o licznych posuwających akcję do przodu dialogach, są tu także liczne efekty pozamuzyczne), płynnie przechodzą jedne w drugie i, aczkolwiek tworzą logicznie poukładana całość, to wśród nich znaleźć można kilka wybijających się perełek, jak np. bardzo genesisowski w swoim brzmieniu utwór „Perfect Day For Flight”, niezwykle melodyjne kompozycje „Mr McKee” i „Waiting To Be”, wykonane z niesamowitym polotem nagranie „Find My Way Back Home”, semiakustyczny „Can’t Blame Me” czy stanowiącą efektowny finał całości 23-minutową suitę „Infinite Within”. Zresztą mógłbym tak wyliczać bez końca, gdyż album „Origins” nie ma praktycznie słabych punktów. Ma za to duże tempo, dynamiczny flow oraz mnóstwo fascynujących momentów, które powodują, że muzyka M-Opus przykuwa uwagę słuchacza od początku do samego końca.

Na płycie „Origins” grupa M-Opus daje przykład umiejętnego czerpania inspiracji z niestandardowych rozwiązań stylistycznych sprzed lat. Konkretnie sprzed 42 lat. Ale co ważne, Jonathan Casey i spółka udowodnili, że choć świadomie i z premedytacją zabierają nas do ukochanego 1978 roku, to nie wszystko co powstaje współcześnie musi okazać się bezwartościowe.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok