"Mermaid" to druga studyjna pozycja kwartetu dowodzonego przez skrzypaczkę Aleksandrę Kutrzepę. Poprzednik światło dzienne ujrzał rok wcześniej ("Impressions", 2018), więc słuchacze, którzy już wtedy poznali się na talencie czwórki muzyków, na kolejny jego dowód czekać nie musieli. Jest to także wyśmienita informacja dla sympatyków jazzowych skrzypiec, bo choć wydawnictw sygnowanych przez improwizujących wiolinistów nie brak (z Adamem Bałdychem i Mateuszem Smoczyńskim na czele), to jednak (nie tylko w kraju Zbigniewa Seiferta) skrzypce nie są pierwszym skojarzeniem, gdy o jazzie mowa.
Żeby było ciekawiej, a z pewnością mniej schematycznie, zamiast klawiszy uświadczymy dźwięki gitary, i to niekoniecznie kojarzące się z którymś z jazzowych guru tegoż instrumentu, a raczej wędrujące w strony około-crimsonowskie. Operatorem ów dźwięków jest Bartłomiej Garczyński. Rytmiczną sekcję tworzą z kolei Michał Studniarek (bas) oraz małżonek liderki, Robert Kutrzepa (perkusja). Pojawia się także dwójka gości. Już na poprzednim krążku kwartet wspomógł pianista (wówczas był to Patryk Czyżewski, tym razem za klawiaturą zasiadł Miłosz Bazarnik) i wokalistka, a w tej roli po raz kolejny Anna Gadt.
Mamy do czynienia z płytą bardzo spójną. Koncepcja tajemniczej, dość posępnej ilustracji z debiutu jest konsekwentnie kontynuowana, a nawet w tym swoistym mroku muzycy poszli nieco dalej, tym samym całość uległa większemu stonowaniu. Nie znaczy to wcale, że jesteśmy skazani na zimną, pozbawioną emocji kalkulacje. Mimo ewidentnej koherentności dzieje się tu całkiem sporo. Konstrukcje brzmieniowe czy rytmiczne są w ciekawy sposób zróżnicowane. O ile w otwierającej kompozycji (która również jest kompozycją tytułową) nieregularny i twardy rytm jest domeną całej czwórki, to już w numerze kolejnym ("Tafla") występuje znaczny kontrast między gęstą, dynamiczną grą sekcji, a będących w opozycji, stopniujących napięcie i raczej niespiesznych, skrzypiec i gitary.
Spory wpływ na odbiór materiału ma wcześniej wspomniana Anna Gadt. Wokalistka została "wykorzystana" w sposób instrumentalny, raz wprowadzając nieco kosmiczną aurę, innym zaś razem myląc słuchacza barwą blisko spokrewnioną z dźwiękami trąbki. I choć słyszymy ją tylko w dwóch utworach (na płycie jest ich siedem), to jednak dodaje muzyce pewnej awangardowości i z pewnością jest akcentem, który zostaje w pamięci po odsłuchaniu całości.
Pani Aleksandra wraz z załogą, zdaje się, dobrze wie w którą stronę podąża i podążać zamierza. Po przesłuchaniu debiutanckiej płyty, druga nie przynosi większych niespodzianek, ale w tym przypadku nie jest to zarzut. To muzyka przemyślana, choć nie stroniąca od poszukiwań i eksperymentów. Hipnotyczna, ale nie nużąca. Jej charakter idealnie oddaje zamykacz "Scandinavia II", bowiem północny chłód połączony z kipiącą, momentami ukrytą gdzieś energią, jest tej muzyce bardzo bliski.