Shadow Circus - Welcome To The Freakroom

Artur Chachlowski

Image„Welcome To The Freakroom” to trochę spóźniona małoleksykonowa premiera, gdyż album ten ukazał się w 2007 roku.  I to dwukrotnie. Najpierw, na samym początku roku, jako wydawnictwo niezależne, wydane własnym sumptem przez zespół Shadows Circus, a kilka miesięcy później wznowione przez renomowaną wytwórnię płytową ProgRock Records. To dowód na to, że materiał wypełniający niniejszy album został dostrzeżony i doceniony przez fachowców z progresywnej branży. Ciekaw jestem jak wyglądają wyniki sprzedaży, bo właściwie to dopiero dzięki nim można powiedzieć coś miarodajnego o reakcji słuchaczy. Nie ukrywam, że mam spore wątpliwości w tej materii, a biorą się one z tego, że kilka prób zmierzenia się z tą płytą przypominało mi trochę podchodzenie do jeża. Musiało upłynąć w Wiśle sporo wody, bym zaczął się przekonywać do tego albumu. I w konsekwencji stało się to powodem znacznego opóźnienia niniejszej recenzji.

Zespół Shadow Circus to nowojorski kwintet, na czele którego stoi klawiszowiec i gitarzysta John Fontana. To on jest autorem muzyki, którą słyszymy na płycie „Welcome To The Freakroom”. Teksty napisał wokalista David Lawrence Bobick, który posiada przygotowanie aktorskie (występował w nowojorskim Musical Theater), co zresztą słychać w otwierającym płytę utworze pt. „Shadow Circus”. To dość rozkrzyczane, utrzymane w cyrkowo-karnawałowym stylu nagranie, ma w sobie sporo chaosu, miejscami rwie się i nie jest najlepszą zachętą do słuchania reszty płyty. Aktorskie maniery wokalne i barwa głosu Bobicka sprawiają, że musi minąć sporo czasu, by przywyknąć do ścieżek wokalnych. Kolejny utwór, „Storm Rider”, też nie należy, delikatnie mówiąc, do najwybitniejszych. Osiem minut dłuży się niemiłosiernie i naprawdę trzeba sporej dozy cierpliwości, by nie wyłączyć płyty. Ciut, ciut lepiej jest w „Inconvenient Compromise”, w którym dźwięki nareszcie zaczynają się układać w logiczną całość, melodie zaczynają grać w uszach, a ładne orkiestracje powoli przykuwają uwagę.

Tak naprawdę album „Welcome To The Freakroom” rozpoczyna się na dobre dopiero po 20 minutach, wraz z pierwszymi taktami czwartego na płycie, bardzo rockowego utworu „Radio People”. To chwytliwe nagranie o charakterze hymnu (z cyklu „cała sala śpiewa z nami”) od razu zaczyna intrygować, a noga mimowolnie sama wystukuje rytm zgrabnej melodii. Kolejny utwór na płycie, „In The Wake Of A Dancing Flame”, to już prog rock wysokich lotów. Mamy tu odrobinę psychodelii (fajna część instrumentalna, w której słychać sitar) wplecionej w ładną linię melodyczną, którą Bobick śpiewa wreszcie „normalnym” głosem, pozbawionym swoistej teatralnej maniery, którą epatował w początkowej fazie płyty. No i na koniec grupa Shadow Cirrus zostawiła najlepsze. Niczym soczystą wisienkę na torcie umieściła w finale swojego albumu trzyczęściową, prawie 12-minutową kompozycję, pt. „Journey Of Everyman”. Słyszymy w niej, że zespół potrafi wspaniale grać, a przede wszystkim kreować wspaniałe epickie klimaty. Tu tradycja (wspaniałe fortepianowe szaleństwa w stylu Keitha Emersona) miesza się z nowoczesnością (neoprogresywne ściany dźwięków). Piękne solówki grane na gitarze, syntezatorach i wiolonczeli (!) osadzone są w osnowie pompatycznych melotronowych dźwięków. Wokalista śpiewa pełną piersią, instrumentaliści dają efektowny popis swoich niemałych umiejętności (wspaniale w utworze tym spisuje się sekcja rytmiczna: Corey Folta - dr, Matt Masek - bg), wszystko tu efektownie się zazębia i w powolnym dostojnym tempie zmierza do porywającego finału. Za tę kończącą album kompozycję należy się grupie Shadow Circus piątka z plusem!

Szkoda, że nie można tego powiedzieć o całej płycie. Jej pierwsza połowa to utwory zmarnowanych szans. Ale kompozycje kończące album „Welcome To The Freakroom” to już dowód, ze Shadow Circus naprawdę potrafi grać. Gdyby jakość całej płyty była na poziomie trzech ostatnich nagrań śmiałbym przyrównać debiut tego zespołu do najlepszych produkcji amerykańskiego prog rocka spod znaku Glass Hammer, Spock’s Beard, czy Rocket Scientists. A tak, mogę tylko powiedzieć, że niniejszy krążek jest obiecujący i daje nadzieję na dobry drugi album, utrzymany na równym, a zarazem wyższym poziomie niż płytowy debiut grupy Shadow Circus.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok