Kramer - Life Cycle

Artur Chachlowski

ImageRodzeństwo - brat i siostra - poszukuje zaginionego ojca. Poszukiwania wiodą ich do rodzinnego domu, w którym do ściany przytwierdzona jest księga z pewnym opowiadaniem. Okazuje się ono pamiętnikiem spisanym przez ich ojca. Dowiadują się z niego o młodzieńczych latach ich rodzica, kiedy to zaczynał zdawać sobie sprawę, że wiele jego dziecięcych marzeń i planów będzie trudnych do zrealizowania. Gdy dorósł, zapomniał o swoich marzeniach, został połknięty przez żyjące własnym życiem społeczeństwo. Zrozumiał, że zatracił swoją indywidualność, stał się częścią dobrze naoliwionej machiny i że całe jego dorosłe życie było rezygnacją z młodzieńczych ideałów i nieustannym odkładaniem na później realizacji swoich pragnień. Aby uchronić swoje dzieci przed popełnieniem podobnych błędów pozostawił im swój dziennik. Chciał dzięki niemu po latach dotrzeć do ich sumień, przekazując im własne przesłanie: nigdy nie rezygnujcie z własnych ideałów, nigdy nie zapominajcie o swoich marzeniach…

Taki jest literacki punkt wyjścia do debiutanckiego, pełnowymiarowego albumu holenderskiej grupy Kramer. Zaczynali u progu XXI wieku jako Lorien, ale od 4 lat, wskutek licznych zmian personalnych, postanowili działać pod całkowicie nowym szyldem, Kramer właśnie. Szybko rozpoczęli przygotowania do opracowywania konceptu, który teraz przedstawiają słuchaczom w formie albumu pt. „Life Cycle”. To dzieło niezwykle ambitne zarówno z literackiego, jak i muzycznego względu. Jego przedsmak mieliśmy okazję poznać przed dwoma laty, kiedy to na rynku pojawił się mini CD z trzema utworami: „We Mortals”, „Man In The Park” oraz „The Final Chord”. Dwa z nich znalazły się teraz w programie albumu „Life Cycle”. Składa się na niego 9 muzycznych tematów, które płynnie łączą i przenikają się ze sobą, tworząc bardzo spójną i hermetyczną całość. Muzyka, którą słychać na "Life Cycle” to bardzo spokojne, wyważone i płynnie rozwijające się dźwięki utrzymane w charakterystycznym neoprogresywnym stylu. Przeważa stonowany, chwilami wręcz hipnotyzujący klimat. Na tle ciekawych partii fortepianu od czasu do czasu pojawiają się gitarowe sola (świetny Rob de Jong) utrzymane w stylu Nicka Barretta. Pierwsza część płyty (utwory „Homecoming”, „Remember Me”, „Indentity” i „Escape Into A Dream”) jest bardzo spokojna i uduchowiona. Ta natchniona atmosfera na chwilę ożywia się w piątym na płycie, „A Farewell”. W utworze tym Kramer wpuszcza w swą muzykę nieco więcej energii. Jednak już w następnym nagraniu – „We Mortals” - zespół powraca do wyważonych i spokojnych dźwięków. I tak jest już do końca tej płyty. Do wspaniałego, blisko 10-minutowego „The Final Chord” oraz podsumowującego całą opowieść nagrania tytułowego.

Na płycie „Life Cycle” Kramer gra bardzo tradycyjnie, chwilami wręcz konserwatywnie, ale wcale nie oznacza to jakiegoś kunktatorstwa, czy braku polotu przy realizacji swoich pomysłów. Zespół gra szlachetną, nieśpieszną muzykę, z której aż tryska od prześlicznych melodii. Bardzo często budowane są one na dźwiękach fortepianu, któremu towarzyszy ciekawy, nosowy wokal Marca Besselinka. Barwa jego głosu i jego sposób interpretacji całego konceptu to jedne z największych atutów tej holenderskiej grupy. Nie sposób pomylić jego śpiewu z kimkolwiek innym. Dzięki temu i wszechobecnym partiom fortepianu brzmienie zespołu zyskuje na oryginalności. Urzekająca melodyka, przyjemne brzmienie, umiejętności techniczne zdecydowanie powyżej przeciętnej i zwarty, jednolity, spójny klimat całej płyty – to chyba najważniejsze cechy najlepiej oddające charakter muzyki grupy Kramer. Jeżeli ktoś z Czytelników koniecznie czeka na porównania, czy stylistyczne punkty odniesienia, to wymienię tylko jedną nazwę: Knight Area. Ci, którym podobały się produkcje tej grupy z płyt „The Sun Also Rises” i „Under A New Sign” na pewno znajdą na albumie grupy Kramer mnóstwo miłych im uszom klimatów.

Taką właśnie stylistykę obrali sobie panowie Besselink, Vriend, Veeker i de Jong. W takich nastrojach czują się najlepiej. I trzeba przyznać, że dobrze wykonują swoją robotę. Bo ich płyty „Life Cycle” słucha się doprawdy znakomicie. Najlepiej jednym ciągiem, przy jednym podejściu. Pomimo, że trwa ona ponad 70 minut, to ani przez chwilę nie nuży, ani nie razi monotonią. Warto uzbroić się w cierpliwość i poznać ten album od deski do deski. W mojej prywatnej neoprogresywnej skali notowań przyznaję temu albumowi 8, a może nawet 9 punktów na 10 możliwych. A więc całkiem blisko ideału.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!