Force Of Progress - A Secret Place

Artur Chachlowski

Force Of Progress. Siła Postępu… Albo Siła Progresu… Ta nazwa musi budzić szacunek. Tym bardziej, że tak właśnie nazywająca się niemiecka supergrupa złożona jest ze znanych muzyków, z którymi uważny badacz prog rocka zapewne zetknął się w przeszłości niejednokrotnie…

Gitarzysta Chris Grundmann wywodzi się z grupy Cynity, perkusista Dominik Wimmer grał w Sweety Chicky Jam, kolejnego gitarzystę, Markusa Rotha, pamiętamy z formacji Horizontal Ascension, a chyba najlepiej z tego grona kojarzymy keyboardzistę Hanspetera Hessa. Przed laty dał się on poznać jako lider projektu The Healing Road, który prezentował muzykę zbliżoną do dokonań Mike’a Oldfielda. Teraz aż trudno uwierzyć, że to ten sam artysta, bo Force Of Progress to grupa, która znalazła dla siebie zupełnie inną stylistyczną niszę.

Album „A Secret Place” to dynamiczna jazda do przodu na pełnej prędkości, niczym przejażdżka kolejką górską: raz w górę, raz w dół, raz szybko, raz wolno… W żadnym wypadku nie jest to gonienie w piętkę czy pełne rytmicznych zawiłości fusion. Zawsze na pierwszy plan wysuwa się melodia, mięsiste riffy, prawdziwy power i muzyczna różnorodność. Grupa Force Of Progress jakby badała możliwości, jakie oferuje instrumentalny rock i to w możliwie szerokim spektrum zainteresowania: od głośnego heavy metalu, poprzez wysublimowany jazz fusion aż po tradycyjnie rozumianego rocka progresywnego

Zespół oferuje nam na płycie „A Secret Place” siedem instrumentalnych nagrań. Ponieważ wszyscy muzycy, oprócz swojego podstawowego instrumentu, grają też na klawiszach, to nic dziwnego, że dominują tu syntezatorowe brzmienia. Ale nie znaczy to wcale, że gitary pozostają w ukryciu. Są one obecne w każdym utworze, a ich riffowanie nadaje brzmieniu Force Of Progress pierwiastka heavy, a nawet posmak ekstremalnego metalu (jak np. w „New Reality”, czy w hałaśliwie rozpoczynającym się finałowym nagraniu „Ägressor”). Są tutaj też utwory o zdecydowanie bardziej przystępnym charakterze. Najlepszym tego przykładem może być kompozycja tytułowa z ciekawie wkomponowanymi wokalnymi samplami, a także najbardziej melodyjny utwór w tym zestawie, „The Steps To The Precipice”.

Najważniejszym punktem programu tego albumu jest jednak kompozycja „Circus Maximus”. Trwa blisko 12 minut i w swojej złożonej epickości przedstawia prawdziwy majestatyczny rozmach, w niektórych miejscach brzmiący mrocznie i groźne, a w innych znów lekko i zwiewnie. Ten najdłuższy, składający się z kilku segmentów, utwór brzmi bardzo przekonywująco i jest prawdziwą wizytówką tego ciekawie prezentującego się albumu. Zresztą niedowiarkom polecam krótką zajawkę na kanale YouTube: https://www.youtube.com/embed/P2S-IAA9dys

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!