Niebawem minie dziewięć lat od premiery albumu Slow Electric – projektu, w którym siły połączyli: Tim Bowness (No-Man) wraz z wieloletnim współpracownikiem, multiinstrumentalistą Peterem Chilversem oraz muzycy estońskiej formacji UMA. Album jak żaden inny spośród wielu nagranych wspólnie przez Bownessa i Chilversa zasługuje na miano integralnej części dyskografii duetu - nie tylko stanowiąc kontynuację artystycznej myśli, według której kolejne dziewięć lat wcześniej, bo w 2002 roku powstał debiutancki album sygnowany nazwiskami tegoż tandemu, ale również czerpiąc po części z jego repertuaru. Tym samym można by przyjąć, że milczenie artystów jako współkompozytorów trwało nie osiemnaście, a dziewięć lat.
Nadal to niezwykle długi czas oczekiwania, co dobitnie potwierdza fakt, że sam Bowness zdążył przez te lata opublikować jako autor bądź współautor kilka albumów, eksplorując przy tym tak różnorodne i odmienne od poczynań duetu gatunki, jak szeroko pojęty jazz-rock, klasyczny rock progresywny, pop zakorzeniony w latach 80., czy wreszcie muzyka dyskotekowa wpisana w formułę progresywnej suity. Co ciekawe, w części z tych artystycznych przygód Chilvers towarzyszył Bownessowi, jednak prawdziwie wspólne dzieło powstawało niejako w cieniu tych poszukiwań, przez długie dziesięć lat, pomiędzy 2007 a 2017 rokiem. Wreszcie, przeleżawszy w szufladzie kolejne trzy lata, ukazuje się pod tytułem „Modern Ruins” jako formalnie drugi album duetu Tim Bowness/Peter Chilvers.
Nie dziwi więc fakt, że dla samego wokalisty materiał wypełniający album jest pewnego rodzaju świadectwem czasów minionych. Tymczasem dla tych spośród jego sympatyków, którzy ponad „interdyscyplinarną” stronę jego twórczych pobudek przedkładają melancholijne i intymne oblicze jego artrockowej osobowości, nowa płyta Bownessa będzie nie lada gratką. Zwłaszcza, że tu wraz z nim występuje Peter Chilvers, czyli postać, która kameralnym wyznaniom i na wpół szeptanym melodiom zawsze nadawała fonicznej atrakcyjności i metafizyczności, doskonale uzupełniając swoje środki ekspresji z tym wszystkim, co do przekazania ma Tim Bowness.
Podobnie jak to miało miejsce zarówno w przypadku debiutanckiego „California, Norfolk”, jak i „Slow Electric”, intymny nastrój muzyki stroni od monotonności, daleki jest też od klasycznej singer-songwriterskiej ascetyczności. Tutaj duet głos-fortepian nigdy nie jest pozostawiony sam sobie, granice poszerza tu jak zawsze wysmakowana i wyważona elektronika, na ogół przydająca owym serenadom mistycznej aury, gdzieniegdzie szkic kompozycji podnosząca do poziomu piosenki („Blog Remember Me”), bądź niepokojącego kosmicznego transu („Slow Life To Fade”).
„The things that seemed important, no longer seem important” – tak brzmią słowa jednej z piosenek na albumie. „Modern Ruins” to kolejne dzieło Bownessa i Chilversa, które posiada taką właśnie moc, pozwalającą pędzący, zaskakujący, przerażający czy rozczarowujący świat choć na chwilę pozostawić gdzieś z boku, poza sobą. Pozostaje znów zacisnąć kciuki, by może dzięki tej konkretnej premierze stało się choć nieco głośniej o muzyce tego wyjątkowego duetu, o czarujących dźwiękach „California, Norfolk”, „Slow Electric”, czy cudnych piosenkach mocno zapomnianej już grupy Samuel Smiles…