Jeżeli mierzyć wartość muzyki ilością uczuć, którą wzbudza, jej akustycznością, melodyjnością i autentycznym pięknem, to płycie „The Yearning” grupy Aisles należy się 10 gwiazdek. Tak pięknej, delikatnej i melancholijnej muzyki, wzbudzającej przy słuchaniu tyle pozytywnych uczuć nie słyszałem od dawna.
Ten zespół wspaniale balansuje gdzieś na granicy klasycznego i nowoczesnego prog rocka, czarując słuchacza cudownymi dźwiękami nawiązującymi do starych kompozycji Genesis, Camel, PFM, czy Marillion. Zachwycają przede wszystkim utrzymane w stylu Anthony Phillipsa brzmienia oparte na akustycznych gitarach. Za serce chwytają te wszystkie delikatne nuty, te flażolety, te dźwięki nylonowych strun... Przepięknie brzmią też klawisze. Na pierwszym planie z reguły szemrzą klarownie czyste dźwięki fortepianu, a w tle delikatne, nowocześnie brzmiące syntezatorowe plamy. Świetny jest wokalista, wspaniałe są harmonie wokalne. W ogóle grupa Aisles brzmi zaskakująco dojrzale, bardzo pewnie poruszając się po niełatwym przecież art rockowym poletku. A przecież Aisles to absolutni debiutanci. I to z dalekiego Chile, które dla nas, Europejczyków, wydaje się być prawdziwym muzycznym końcem świata. Dlatego z tym większą satysfakcją donoszę, że krążek nadesłany mi niedawno przez lidera Aisles, Germana Vergarę, uważam za jedno z największych objawień w progresywnym rocku ostatnich miesięcy.
Zdaję sobie sprawę, że płytę „The Yearning” trudno uznać za odkrywczą. Jest ona jednoznacznie zakotwiczona w najlepszych tradycjach prog rocka sprzed lat. Ale nie można też jej nazwać wtórną, czy, nie daj Boże, regresywną. Bo brzmi ona nad wyraz świeżo. Śmiem twierdzić, że dzisiaj – przynajmniej w artrockowej czołówce po obu stronach Atlantyku – nikt tak nie gra. Dlatego muzykę grupy Aisles przyjmuję z ogromną radością i ilekroć jej słucham (a robię to prawie codziennie od ładnych kilku tygodni) znajduję w niej nieskończone pokłady piękna, artystycznej szlachetności i niepowtarzalnego uroku.
Grupa Aisles to prawdziwie rodzinne przedsięwzięcie. Tworzy ją trzech braci Vergara (Sebastian śpiewa i gra na flecie, German na gitarach, a Luis na fortepianie i instrumentach klawiszowych), którym towarzyszą Rodrigo Sepulveda (bg) i Alejandro Melendez (k). Cały kwintet solidarnie podpisany jest pod poszczególnymi kompozycjami, a proszę mi wierzyć, co to są za kompozycje! Do tuzinkowych naprawdę nie należą. Główny nacisk położyli oni na melodykę. Do tego skupili się nad pieczołowicie opracowanymi aranżacjami, cechującymi się delikatnym, półakustycznym brzmieniem. Ach te rozliczne melodyjne motywy, czyściutkie brzmienie, przejrzysta produkcja i emanujący z muzyki Aisles spokój.... Można się nimi zachwycać bez końca. Choć gdy trzeba, to zespół potrafi też uderzyć w bardziej podniosłe klimaty, a to rozbudowując swoje brzmienie o syntezatorowe orkiestracje, to tworząc ciekawe harmonie wokalne, to sięgając po takie środki ekspresji, jak melorecytacja, czy gregoriańskie śpiewy (to w utworze „The Shrill Voice”).
Na płytę „The Yearning” składa się siedem utworów wykonywanych w języku angielskim i ułożonych w taki sposób, że album rozpoczyna się i kończy od ponad 10-minutowych kompozycji. Dodajmy, kompozycji bardzo urokliwych, we wspaniały sposób budujących unikatowy klimat muzyki grupy Aisles. Ale co ciekawe, choć dla prog rockowych ortodoksów może to zabrzmieć jak jakaś herezja, to wcale nie te długie nagrania stanowią o sile i potędze całej płyty. Zespół Aisles najlepiej prezentuje się w pozostałych pięciu, nieco krótszych utworach. Praktycznie nie ma wśród nich jakiegoś słabszego fragmentu. Wszystkie zachwycają swoją niebanalną melodyką, skrupulatnym budowaniem nastroju, starannym wykonaniem i urokliwą atmosferą akustyczności.
Choć zespół ani przez moment nie stara się razić słuchacza potęgą swojego brzmienia (m.in. zrezygnował całkowicie z epatowania odbiorcy tak modnymi ostatnio u innych twórców licznymi solówkami), to jego muzyka wciska wręcz w fotel. Aisles posługuje się innymi, nieczęsto stosowanymi w współczesnej muzyce rockowej, środkami artystycznego wyrazu, które przywołują na myśl czasy (bardzo) wczesnego Genesis, Camela i całej włoskiej szkoły progresywnego rocka lat 70. z grupą PFM na czele. Wspaniała to płyta. Płyta z bardzo melodyjną muzyką dla wrażliwych słuchaczy. Mówiłem już, że warta 10 punktów na 10 możliwych?