Najpierw ich przedstawmy, bo nie sądzę, żeby nazwa Yobrepus komukolwiek coś mówiła. To funkcjonujący od kilku już lat i kierowany przez Matsa Jørgena Sivertsena zespół specjalizujący się w alternatywnym rocku. Mats Jørgen Sivertsen to artysta wizualny, który wcześniej zajmował się komiksami, filmami krótkometrażowymi i instalacjami artystycznymi. Oprócz Sivertsena, który śpiewa i gra na gitarze, w skład grupy wchodzą uznani norwescy muzycy jazzowi: Vegard Weyergang Vartdal gra na basie, a Paal Urdal na perkusji. Na instrumentach klawiszowych gra Øyvind Rognerud, który kiedyś był centralną postacią sceny rockowej w Stokmarknes. Ponadto z zespołem współpracuje też grający na gitarze Leon Muraglia - brytyjski muzyk, który grał w formacji Salvatore i współpracował z takimi postaciami, jak Damo Suzuki i Roedelius.
Właśnie mijają trzy lata od debiutu grupy Yobrepus pt. „Blakc Mould” (uwaga! w tytule nie ma literówki!) i oto ten zespół utożsamiany dotąd ze stylistyką experimental/indie trafia pod skrzydła specjalizującej się w nowoczesnym prog rocku wytwórni Apollon Records. Jak doskonale wiemy, ta kierowana przez Robina Mortensena firma promuje młodych, niezależnych wykonawców pochodzących głównie ze wszech miar magicznego miasta Bergen. Grupa Yobrepus pochodzi z Oslo, a na swojej nowej płycie zatytułowanej „Mycelium Days”, nic nie tracąc ze swojej muzycznej tożsamości zdecydowanie przełożyła wajchę w stronę ambitnego progresywnego rocka.
Nie wiedzieć czemu Yobrepus upodobał sobie tematykę mykologiczną (słowo ‘mould’ w tytule pierwszej płyty oznacza ‘pleśń’, a tytuł najnowszego wydawnictwa należałoby przetłumaczyć jako ‘grzybniowe dni’). Moim zdaniem świadczy to o dużym poczuciu humoru lidera zespołu, który uwielbia zabawę słowami i znaczeniami. Wystarczy przeczytać nazwę grupy wspak i przekonać się, że na każdym kroku Mats Jørgen Sivertsen puszcza do słuchacza oko, zachęcając go uważnego zapoznania się z jego muzyką. A muzycznie jest na płycie „Mycelium Days” już jak najbardziej poważnie. A w dodatku przyjemnie. I ambitnie. Bo to niesamowicie pozytywny w odbiorze album.
Superboy, pardon, Yobrepus wyrusza na bardziej progresywne terytoria niż kiedykolwiek wcześniej. Album rozpoczyna się 22-minutową tytułową suitą, w której można doszukać się licznych inspiracji klasycznym kanonem art rocka (mnie do głowy przychodzą pewne skojarzenia z takimi kompozycjami, jak „Echoes”, „Lark's Tongues In Aspic” czy „Again”). Proszę przygotować się na dostojne dźwięki, nieśpiesznie rozwijające się tematy oraz na długie partie instrumentalne z melotronami. Jednak błędem byłoby opisywanie tej muzyki jako ‘retro’ czy ‘klasyczny prog’. Wręcz przeciwnie, jest to raczej rock zagrany bardzo nowocześnie (czytaj: alternatywnie), a do tego bardzo spójny i przemawiający do wyobraźni słuchacza. Na płycie panuje tajemnicza, chwilami wręcz mroczna atmosfera, zespół bawi się nastrojami, lecz na szczęście nie zapomina też o melodyce. I robi to trochę w rozmazanym stylu naszego Lunatic Soul. W tej muzyce wciąż przewija się klimat indie rocka, od czasu do czasu pojawia się nawet jakiś akcent trip-hopu a’la lata 90., a w produkcjach grupy Yobrepus wyraźnie słychać wpływ takich zespołów jak Tool, Archive, King Crimson, Pink Floyd i Porcupine Tree.
Nie tylko wspomniana tytułowa kompozycja stanowi o sile muzyki tego norweskiego zespołu. Umowną stronę B płyty (recenzuję egzemplarz CD, choć wiem, że „Mycelium Days” ukazuje się także w wersji LP) stanowi kolekcja pięciu krótszych utworów utrzymanych w tym samym stylu. Tyle, że zamiast jednej długiej suity mamy kilka niezależnych od siebie nagrań I to jakich! „What If…”, „Piao”, a przede wszystkim „Wangari” to najprawdziwsze muzyczne perły, dla których warto poznać tę płytę i zaznajomić się z tym niezwykle ciekawym nowym zjawiskiem na mapie art/alt rocka. Naprawdę polecam. Szczególnie do słuchania nocą.