Fish - Vigil In The Wilderness Of Mirrors

Paweł Świrek

W tym roku mija 30 lat od ukazania się debiutanckiej płyty Fisha. Właściwie dokładna rocznica wypadła pod koniec stycznia. Na jesień planowana była rocznicowa trasa koncertowa Fisha, która w związku z pandemią COVID-19 musiała zostać przeniesiony na przyszły rok, stąd recenzja debiutu dopiero teraz - na jesień - prawie w tym samym czasie, kiedy ukazuje się najnowsze, i kto wie czy nie ostatnie muzyczne, dzieło Szkota pt. „Weltschmerz”.

Cofnijmy się w czasie o nieco ponad 30 lat. Jest jesień 1988 roku i świat muzyczny obiega wieść o odejściu Fisha z grupy Marillion. Naturalną rzeczą w tej sytuacji stała się solowa kariera wokalisty. Choć mieliśmy już wcześniej tego niewielki zalążek, jeszcze w czasach Marillion (utwór „Shortcut To Somewhere” nagrany wspólnie z Tony Banksem), to z początkiem 1990 roku doczekaliśmy się czegoś większego. Właściwie album ten miał się ukazać jeszcze w 1989 roku, lecz jego premiera była świadomie opóźniana przez firmę EMI zapewne ze względu na to, by uniknąć równoczesnego wydania z albumem „Seasons End” Marillionu. Teksty do utworów wypełniających pierwszy solowy album Fisha powstały jeszcze w czasach Marillion i były przygotowywane na kolejny, nigdy niewydany concept album, który miał opowiadać o mężczyźnie, który chce popełnić samobójstwo i jedzie samochodem słuchając różnych stacji radiowych. Pomysł ten jak wiadomo nigdy nie został zrealizowany, nawet przez samego pomysłodawcę. W efekcie na płycie zatytułowanej „Vigil In The Wilderness Of Mirrors” otrzymaliśmy zbiór pojedynczych nagrań, do których muzykę skomponował w większości przypadków keyboardzista Mickey Simmonds.

Muzycznie całość dość wyraźnie odbiega od twórczości Marillion (może poza małymi wyjątkami), ale w przypadku większości utworów artysta nadal obraca się w kręgu rocka progresywnego. Jest jednak parę odstępstw od tego i na nich się teraz skupię. „Big Wedge” to bardzo chwytliwy przebój (wydany na drugim solowym singlu Fisha), który dla fanów wokalisty mógł być sporym szokiem. Kolejnym przebojowym numerem jest wydana na stronie B singla „State of Mind” piosenka „The Voyeur (I Like To Watch)”, w której to Fish (a poniekąd także Mickey Simmonds) ulega dość dziwnym, niemal dyskotekowym wpływom, głównie za sprawą elektronicznych wstawek. Jak się potem okazało, nie był to jednorazowy tego typu skok w bok, gdyż tego typu kompozycje będą gościć na późniejszych albumach artysty.

Poza tym na płycie „Vigil In The Wilderness Of Mirrors” nie brakuje bardzo udanych kompozycji. Już otwierający płytę tytułowy numer może przyprawić słuchacza o dreszcze. Równie bardzo udanie prezentują się „The Company”, „Family Business” oraz zamykający album przepiękny temat „Cliche”. Ten ostatni powala znakomitą solówką gitarową i zarazem stanowi opus magnum tego albumu. Ale nie wszystkie kompozycje są aż tak bardzo udane. „View From A Hill”, którego twórcą jest Janick Gers (gitarzysta doskonale znany z grupy Iron Maiden), ciągnie się trochę jak flaki z olejem. Nieco lepiej jest z pierwszym singlem z tego albumu („State of Mind”), lecz jest to kolejna mało lubiana przez ‘marillionowców’ piosenka Fisha. Jak zatem wynika z powyższego opisu, całość jest dość nierówna muzycznie (podobieństwa do debiutanckiego albumu Petera Gabriela nasuwają się same), być może dlatego, że instrumentaliści towarzyszący artyście to w dużej mierze zbieranina różnych muzyków, którzy pojawili się na drodze muzycznej artysty od samego początku jego działalności (np. Frank Usher) lub przy okazji różnych okazjonalnych występów Marillion.

Warto zwrócić uwagę na kapitalną formę wokalną artysty (jak wiadomo, bywało z nią różnie na przestrzeni lat), choć momentami odnoszę wrażenie, że Fish nie ma już aż takiej ekspresji wokalnej jak w czasach Marillion, zwłaszcza na pierwszych płytach. Kolejny plus to sekcje smyczkowe, które wyraźnie dodają smaku niektórym numerom (zwłaszcza „The Company”). Zresztą tych plusów jest znacznie więcej i dziś, po ponad 30 latach dzielących nas od premiery „Vigil…”, nie sposób mówić o tym albumie inaczej niż w samych superlatywach.

Kilka lat po premierze tego albumu ukazało się jego kompaktowe wznowienie wzbogacone aż o pięć dodatkowych utworów. Warto o nich wspomnieć. Nieco popowy „Jack and Jill” oraz knajpiano-bluesowy „Whiplash” to strony B singli „Big Wedge” i “A Gentleman’s Excuse Me”. W tym gronie znalazła się również wczesna wersja skocznego numeru „Internal Exile”, który z tej racji, że nie pasował do „Vigil…” ukazał się dopiero na drugim albumie artysty (jako utwór tytułowy). Wersje demo utworów „The Company” (z fałszującą sekcją smyczkową) i „A Gentleman’s Excuse Me” były do tamtej pory dostępne jedynie na maksisinglach. Można tylko żałować, że brakło miejsca na „Faith Healer” albo na wersje maxi utworów wydanych na singlach, lecz wtedy należałoby chyba zrobić wznowienie w formie dwupłytowego albumu (gdzie drugi krążek byłby wypełniony rarytasami, analogicznie, jak to zrobił zespół Marillion w końcówce lat 90. ze swoimi słynnymi remasterami). Takie wydanie o tyle byłoby wskazane, gdyż w chwili obecnej jest to dość trudno dostępna pozycja na rynku wtórnym. W miarę łatwo jest trafić winyla lub pierwsze wydanie CD, lecz wznowienia są trudno dostępne i osiągają iście kolekcjonerskie ceny.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!