Nadejszła wiekopomna chwiła – słowa Kazimierza Pawlaka jak najbardziej pasują do wydanego w kwietniu bieżącego roku składankowego albumu Dream Theater. Bogowie Progresywnego Metalu (w skrócie BPM:) postanowili pokazać światu swoją twórczość, wypuszczając totalnego gniota z hitami. Gniota? Tak – Greatest Hit jest wydawnictwem zupełnie niepotrzebnym w dyskografii zespołu. Szczerze? Pomimo szeroko zakrojonej kampanii marketingowej (spoty reklamowe w amerykańskiej TV, współpraca z Apple - składanka jest również dostępna przez iTunes) szczerze wątpię w sukces tego wydawnictwa.
Po pierwsze – klasycznych hitów, rozumianych jako piosenki o stopniu popularności wyższym niż utwory innych wykonawców na składance jest zaledwie kilka. Za wyjątkiem starego Pull me Under (w 1992 roku dotarł do 10 miejsca tygodnika Billboard), żaden z utworów ( traktowanych jako singiel) nawet nie otarł się o wysokie miejsca w zestawieniach. Czyli pod względem semantycznym tytuł ma się nijak do zawartości ;).
Po drugie – grupa docelowa tego wydawnictwa. Do kogo jest skierowana składanka? Do starszych fanów zespołu? Raczej nie - przecież nas nie interesują składanki. Jesteśmy zainteresowani nietypowymi wydawnictwami, bootlegami (tymi z Ytsejam Records czy zupełnie nieoficjalnymi) pobocznymi projektami, w których uczestniczą muzycy Teatru Marzeń. Młodzi fani cięższych dźwięków, ci którzy muzyki Dream Theater nie znają? Mają swoje zespoły i swoich idoli. Nie ścigajmy się z Trivium, czy przebojowym AFI. Taka składanka raczej nie zachęci do pójścia na koncert Drimów. Przecież "siła rażenia" tego zespołu nie jest oparta na singlowych utworach. Można założyć hipotezę, że tym wydawnictwem zespół spłaca zobowiązania wobec wytwórni. Ech…
Mike Portnoy to łebski biznesman. Sprzedał w nowym opakowaniu ten sam produkt, co zwykle, może po drobnym liftingu. Na podwójnym albumie nie znajdziemy utworów, których byśmy nie znali. No dobrze - kilka z nich zostało na nowo zmiksowanych, zremasterowanych i poddanych obróbce (materiał dla ultras DT – porównujemy wersje utworów). Tylko, czy taka składanka jest naprawdę potrzebna i prezentuje potencjał bądź co bądź KLASYKA METALU PROGRESYWNEGO? Patrząc z perspektywy ponad dwudziestoletniej historii zespołu: tak - to materiał przekrojowy. Ba - znalazły się na nim utwory o silnym (aczkolwiek niewykorzystanym) potencjale komercyjnym (Hollow Years, The Silent Man, I Walk Beside You). Z drugiej strony – nie do końca tak jest. Wiem, że zespół osiągnął status gwiazd rocka, ale tym razem mówię stanowcze NIE. Nie rozumiem też "klucza", wg którego utwory zebrano i upchnięto na dwóch srebrnych krążkach. Owszem podział na "odsłonę cięższą" (czady) i "lżejszą twarz zespołu" (rzewne ballady) ma pomóc niewyrobionemu słuchaczowi. Tylko, że utwory wyrwane z kontekstu konkretnego albumu poukładane są po prostu bezładnie (poszatkowane fragmenty suity Six Degrees of Inner Turbulence, czy też Scenes Of A Memory: Metropolis pt.2).
Powinnam się cieszyć, ale...coś mi w tym wydawnictwie zgrzyta. Niestety drimowi spece od PR-u odwalili fuszerkę. Album z hitami, których nie ma. Grupy docelowe źle dobrane. Materiał muzyczny złożony na „chybił trafił” (sama robię lepsze składanki na progresywne imprezy). Kropką nad „i” jest kiczowata okładka wydawnictwa. Nie, tym razem podziękowałam i nie kupiłam Greatest Hit… w tradycyjnej formie. Boże, dzięki za iTunes. Pliki zajmują mniej miejsca i zawsze można wcisnąć klawisz DEL.
Zamiast tego koszmarka powinni nagrać dobry album koncertowy. Co najmniej taki, jak Score.