Tammatoys - Conflicts

Artur Chachlowski

Tą płytą ucieszą się sympatycy ambitnej muzyki progresywnej, ale nie takiej z którą zazwyczaj kojarzymy wszelkie ‘wikingowe’ produkcje. To także płyta inna niż te, które ukazują się nakładem wytwórni Apollon Records. To płyta niezwykła, gatunkowo nieoczywista, wymykająca się wszelkim definicjom i próbom zaszufladkowania. Dodam, że najbardziej przypadnie do gustu zwolennikom twórczości grup IQ, Ultravox, Rush i Genesis. Zaintrygowani? To czytajcie dalej.

Zupełnie nieznany u nas zespół Tammatoys ma już dość długą historię. Założony został w 1999 roku przez dwóch muzyków, którzy do dziś stanowią koła napędzające ich wspólne muzyczne przedsięwzięcie: Kjetila Bergsetha (wokal, instrumenty klawiszowe i gitary akustyczne) i Øysteina Utby'ego (gitara basowa). Zanim podjęli współpracę mieli już pewne doświadczenia związane z pracą w zespołach specjalizujących się w różnych stylach i gatunkach. Ale punktem wyjścia dla ich wspólnej grupy miał być rock progresywny. I jest.

W 2000 roku wydali swoją pierwszą EP-kę zatytułowaną „Circles”, a w 2004 roku wypuścili jej sequel pt. „Within A Dream”. Po tych dwóch miniwydawnictwach zespół pogrążył się w muzycznym letargu. Jednak jakieś 2-3 lata temu panowie Bergseth i Utby zaczęli pracować nad nowym materiałem, który 27 listopada nakładem wspomnianej już firmy Apollon ukazuje się na rynku jako album zatytułowany „Conflicts”.

Podobno materiału było tak dużo, że w niedługim czasie powinniśmy spodziewać się kolejnych płyt tej formacji. Jednak póki co cieszmy się z niniejszego krążka, na którym norwescy muzycy przedstawiają trzy kwadranse (takie było założenie podczas pracy w studiu: trwająca 45 minut płyta z utworami, których czasy są tak dobrane, by idealnie pomieściły się na stronie A i B winylowej płyty) dojrzałego prog rocka zainspirowanego takimi zespołami, jak Yes, Genesis czy Rush, przeplatanego dyskretną dawką pop rocka z łatwo zapadającymi w pamięć melodiami.

Utworów na płycie „Conflicts” jest pięć. Dwa świetne, dwa bardzo dobre oraz jeden… zaledwie dobry. I właśnie od tego dobrego, ale – bądźmy obiektywni – wcale nie jakoś szczególnie rewelacyjnego, rozpoczyna się ten album. „I Will Follow” rozkręca się powoli i jakoś tak niemrawo, że gdy już wydaje się, że wkracza na właściwe tory, niespodziewanie się kończy, ustępując miejsca utworowi nr 2 – „Downfall”. I to jest pierwsza z dwóch muzycznych petard odpalonych przez ten norweski zespół. To 11 minut prog rocka z najwyższej półki i to zagranego w taki sposób, że na pewno nagranie to będzie długo rozpamiętywane, analizowane i przeżywane… Bo po jego wysłuchaniu długo dochodzi się do siebie.

Jako trzeci na płycie „Conflicts” pojawia się utwór „Politics” (czyżby w Norwegii też mieli kłopot z tą dziedziną życia?), który jest takim alternatywnym pop/prog rockiem, kojarzącym się z naszym starym, dobrym Myslovitzem. Fajny, dynamiczny to utwór. Niewątpliwie do zapamiętania. W tym momencie kończy się strona A winylowej płyty.

Czas więc na odwrócenie krążka na drugą stronę, a tam już czeka na nas prawdziwe magnum opus płyty – najdłuższa, trwająca blisko kwadrans wielowątkowa kompozycja „The Conflicts” (Part1)”. Na niniejszej płycie nie znajdujemy części drugiej tego nagrania, domyślam się więc, że pojawi się ona (albo i one, jeżeli tych części jest w zamyśle grupy Tammatoys więcej) na kolejnych płytach tego zespołu. Ale na dzisiaj musi wystarczyć nam ta część pierwsza – wielowątkowa, rozwijająca się powoli, zawierająca w sobie kilka punktów kulminacyjnych z rewelacyjnym wręcz, kilkuminutowym, epickim zakończeniem. Muzyczna petarda numer 2! Jest w tym utworze wszystko co potrzeba, są długie sekcje instrumentalne, powoli budujące się napięcie, są liczne brzmieniowe niuansiki, jest patetyczny finał, jest klimat, jest dynamika i jest prawdziwa jazda bez trzymanki na pędzącym z prędkością światła muzycznym rollercoasterze. Za utwór ten grupie Tammatoys należą się bardzo duże brawa. Muszę się do czegoś przyznać: kompozycja ta szybko wtargnęła na szczyt mojej prywatnej ścisłej czołówki ulubionych nagrań 2020 roku.

Po tak wspaniałych emocjach musi nastąpić moment wyciszenia. I takim właśnie, utrzymanym w spokojnym nastroju, jest kończące płytę nagranie „Time”. Ten moment wyciszenia trwa… osiem przewspaniałych minut, bo trzeba wiedzieć, że na koniec albumu norwescy muzycy zachowali utwór niezwykły. Dojrzały, powalający swoim dostojnym klimatem, zachwycający łkającą gitarą i niezapomnianą ścieżką wokalną (barwa głosu Kjetila Bergsetha przypomina mi trochę Midge’a Ure’a) oraz niespiesznie budowanym napięciem. Kaskada nieskończenie pięknych dźwięków zmierza ku nieuchronnemu finałowi. Koniec muzyki. Koniec tej ciekawej, zaskakująco udanej płyty… I jeszcze tylko kobiecy głos w sposób automatyczny odczytujący czterocyfrowe sekwencje (ten motyw pojawia się na płycie w kilku miejscach)… Igła adaptera idzie w górę, talerz przestaje się kręcić… Cisza… Co z nią zrobić? Nie ma wyjścia, trzeba odwrócić longplay i obowiązkowo zacząć słuchać od początku. Nie sposób inaczej.

Na przestrzeni lat przez zespół Tammatoys przewinęło się wielu muzyków. Obecny skład, oprócz Kjetila Bergsetha i Øysteina Utby’ego, tworzą; Martin Utby (perkusja) oraz trzej gitarzyści: Simon Dolmen Bergseth, Bjørn David Dolmen i Ragnar Utby, a także – jako gość specjalny – kolejny, grający już kiedyś w Tammatoys, gitarzysta Ørnulv Snortheim, który wykonał partie solowe w otwierającym płytę singlowym nagraniu „I Will Follow”. Jak widać, Tammatoys to prawdziwa progrockowa familiada, bo większość członków należy do klanów Bergseth oraz Utby. Połączone siły obu rodzin nagrały album, którego nie waham się nazwać magicznym, pięknym i fascynującym.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok