Silent Skies to muzyczny projekt wokalisty szwedzkiej grupy Evergrey, Toma S. Englunda, i amerykańskiego wirtuoza klasycznej klawiatury, Vikrama Shankara (jeżeli ktoś w tym roku słuchał muzyki z albumu „Rise And Fall” Johna Holdena, ten miał już okazję doświadczyć jego przeogromnych umiejętności). Muzyka duetu Silent Skies, jaką słyszymy na wydanej 11 grudnia przez wytwórnię A Sweet Lemon płycie, jest jednocześnie bajecznie filmowa, ciepło intymna, mrocznie melancholijna, a przy tym aż rozżarzona od emocji.
Drogi panów Englunda i Shankara po raz pierwszy skrzyżowały się, gdy Tom zobaczył na YouTube fortepianową interpretację utworu Evergrey pt. „Distance”. Nawiązał kontakt i od razu coś kliknęło. Tom wyczuł, że w Shankarze drzemie pokrewna dusza, wrażliwość, dzięki której mogą razem skierować swoje muzyczne zainteresowania na nowe obszary muzycznej ekspresji. Seria e-maili wymienionych między muzykami dała początek pomysłom na dźwiękowe klimaty głęboko zakorzenione w stylu muzyki filmowej. I w taki oto sposób rozpoczął swe życie projekt, który wydał właśnie przepiękną płytę pt. „Satellites”.
Kiedy Tom i Vikram zaczęli tworzyć, szybko stało się jasne, że mają bardzo rozległą wspólną płaszczyznę muzyczną. Jak się okazuje, muzyka grupy Evergrey wywarła przeogromny wpływ na pianistę. W jednym z wywiadów powiedział on tak: „Emocjonalny język muzyczny Evergrey pozostaje kluczowym elementem mojego sposobu komponowania i grania muzyki. Szczególnie śpiew Toma bardzo mi odpowiada. Zresztą ukierunkowywanie ludzkiego głosu na emocje, jakie rodzą się podczas słuchania muzyki, to mój prawdziwy konik. Cieszę się, że w Silent Skies udało nam się te emocje wyeksponować. Myślę, że spora część magii Silent Skies polega na tym, że pochodzimy z całkiem różnych środowisk i nie mamy identycznych osobowości muzycznych”. - dodaje Shankar. „Ale obaj posiadamy też liczne wspólne wartości muzyczne, estetyczne i emocjonalne, które sprawiają, że mamy poczucie, iż tworzymy sztukę naprawdę przez duże S. I jest to proces bardzo naturalny, bo podczas naszej pracy zawsze działo się tak, że obydwaj, bez żadnych zbędnych słów, dokładnie wiedzieliśmy dokąd powinniśmy podążać z naszą muzyką”.
Sesje nagraniowe zaowocowały serią uduchowionych, spokojnych, wręcz melancholijnych utworów przesyconych niesamowitą wrażliwością melodyczną. Czuła i emocjonująca gra na fortepianie Shankara cały czas napędza tę muzykę, a wyjątkowy i charyzmatyczny wokal Englunda nadaje jej dodatkowej głębi i dramaturgii. Ich utwory przepełnione są ogromnym ładunkiem emocjonalnym („Horizons”, „Endless”) i wszystkie łączą się w błyskawicznie zapadającą w pamięć klasycyzującą quasi-filmową muzykę z charakterystycznym skandynawskim poczuciem melancholii i melodii. To niezwykłe połączenie otwiera mało do tej pory zbadane i w ogóle słabo eksplorowane ścieżki muzyczne. To zdecydowanie coś więcej niż soundtrack do tajemniczego filmu, którego jeszcze nikt nie nakręcił. To rzecz unikatowa i wyjątkowa pod każdym względem. Bo album ten brzmi jak połączenie muzyki partyturowej z wokalem i podczas jego słuchania budzą się pokłady wrażliwości i towarzyszące im żywe emocje.
Obok serii wspaniałych autorskich kompozycji, do których oprócz dwóch wymienionych wyżej i wydanych na singlach piosenek, zaliczyć można „Us” oraz „Walls”, na albumie „Satellites” znalazł się pamiętny przebój grupy Eurythmics „Here Comes The Rain Again”. To, co Tom i Shankar zrobili z tym utworem to kolejny przykład potęgi melodii, którą potrafią przekroczyć każde granice stylistyczne. „Ta piosenka wpłynęła na moje rozumienie kompozycji”. – mówi Tom Englund „Ten utwór pod względem melodii przemawia do mnie w moim własnym języku. Przywrócenie tej kompozycji z powrotem do życia, a także odkrycie, że odegrała ona ważną rolę w moim muzycznym wychowaniu, było dla mnie niezapomnianym doświadczeniem. I co najważniejsze, zrobiliśmy to po swojemu. Jestem bardzo zadowolony z naszej wersji tego wspaniałego utworu”.
Utwory wypełniające program płyty „Satellites”, pomimo tego, że ich konstrukcja opiera się głównie na fortepianie i głosie, mają w sobie nie tylko prawdziwą moc, ale są też bardzo osobiste i intymne. „Myślę, że kiedy piszesz piosenki z głębi serca i nie zależy ci na niczym innym, jak tylko na szczerym zaprezentowaniu ich publiczności, to momentalnie wychodzi to na jaw” - mówi Englund. „Zanim zaczęliśmy wspólnie komponować nie mieliśmy żadnych projekcji, obrazów ani też gotowych rozwiązań. Czuliśmy jedynie, że chcemy zaprezentować słuchaczom naszą muzykę w wyjątkowy i niepowtarzalny sposób”. I trzeba przyznać, że im się to udało. Wystarczy posłuchać „Us”, „Solitude” czy „Endless”, by przekonać się, że Englund i Shankar to prawdziwi mistrzowie kreowania nastroju. Nawet jedyna w tym zestawie instrumentalna kompozycja „1999” pokazuje, że potrafią zachwycić swoja wrażliwością i muzykalnością. Przygotowali album nostalgiczny, kameralny i melancholijny. Nagrywając wszystkie dźwięki wyłącznie na fortepianie okazało się, że słychać praktycznie każdy szmer palców przesuwających się po czarno-białych klawiszach, że słyszy się każdy pojedynczy dźwięk i szelest, a także nieomal odgłos stawiania stóp podchodzącego do mikrofonu wokalisty. Myślę, że dzięki temu ten album jest naprawdę organiczny, uczciwy i szczery. Wszystko to sprawia, że gdy uważnie się go słucha, to czuje się jakby przebywało się z tymi muzykami w jednym pokoju. A gdy doda się do tego te wszystkie elementy atmosferyczne, którymi nasączona jest muzyka Silent Skies, to chwile spędzone z płytą „Satellites” stają się czymś, czego wcześniej nigdy nie miało się okazji doświadczyć…
Dopełnieniem melancholijnych dźwięków muzyki duetu Silent Skies są teksty naznaczone autorefleksją i egzystencjalną kontemplacją. Idealnie integrują się one ze smutnymi, lecz jakże pięknymi melodiami. W ogóle, ten album jest jak delikatne przekrzywienie obiektywu aparatu fotograficznego dające spojrzenie na świat muzyki, nawet tej, jakże bardzo oryginalnej, skandynawskiej, z zupełnie innej perspektywy. Myślę, że produkcje Silent Skies wypełniają pewną lukę i zagospodarowują dla siebie przestrzeń, w której panowie Englund i Shankar nie mają sobie równych.
Album „Satellites” jest żywym pokazem bardzo ciekawych muzycznych pomysłów z jednej, i z pozoru prostego muzykowania, z drugiej strony. Mam nadzieję, że nie jest to projekt jednorazowy i daleko jeszcze do końca artystycznej współpracy panów Englunda i Shankara. Bo na takie piękne płyty, jak ta, warto czekać. Nawet najdłuższe czekanie jest w stanie z nawiązką wynagrodzić cierpliwość i przynieść ogromną radość ze słuchania tych czarujących dźwięków.