Invisigoth to zespół wyłamujący się z jednoznacznych klasyfikacji. To samo można powiedzieć o jego muzyce. Trudno właściwie stwierdzić, czy Invisigoth to prawdziwy zespół, czy raczej projekt dwóch muzyków: wokalisty Viggo Domino oraz ukrywającego się pod pseudonimem Cage - artysty grającego na gitarach, basie, syntezatorach i perkusji. Zadebiutowali w ubiegłym roku płytą „Alcoholocaust” i, idąc dalej tym samym „używkowym” tropem, nadali swojej nowej płycie tytuł „Narcotica”.
Znajdujemy na niej dość szerokie spektrum stylów, które Invisigoth próbuje zasymilować w swojej muzyce. Przeważa prog metal, ale gdybyśmy poprzestali na tej definicji, to nie byłaby to cała prawda o tym, co możemy usłyszeć na „Narcotice”. Album naszpikowany jest bowiem elektroniką (perkusja to w przeważającej mierze automat) oraz zadziwiająco sporą dawką orientalizmów w postaci wpływów muzyki Bliskiego Wschodu. Nie ukrywam, że te arabskie, pojawiające się w najmniej spodziewanych momentach, odniesienia mocno irytują. To chyba jedna z największych bolączek tego albumu, która sprawia, że jakoś trudno było mi się przez niego przebić. Jest jednak na nim także i sporo pozytywów. Viggo Domino obdarzony jest ciekawym, „metalowym” głosem, który wydaje się być jednym z najmocniejszych atutów zespołu. Kolejny plus to spora ilość niezłych melodii. Następny – to ogrom zaskakujących efektów realizatorsko-brzmieniowych, które wypadają najlepiej, gdy słucha się tej płyty ze słuchawkami na uszach. Przy odrobinie dobrej woli „Narcotica” może się podobać, ale przestrzegam: może ona też drażnić swego rodzaju wtórnością, zbytnimi udziwnieniami oraz wspomnianymi już przeze mnie nachalnymi orientalnymi wpływami.
Invisigoth zamieścił na swojej nowej płycie 9 utworów, z czego 4 są częściami suity „Dark Highway”. Spinają one całą płytę niczym okładka stronice książki (dwie części znajdują się na samym początku, a dwie na samym końcu albumu), a pomiędzy nimi umieszczone są poszczególne utwory, z których jednak żaden, ani swoim poziomem, ani stylem niestety nie wybija się znacząco ponad (przeciętną dosyć) resztę.
„Narcotica” nie jest złym albumem. Jest raczej płytą przeciętną, której można posłuchać, ale nie jestem pewien, czy coś z niej pozostanie na dłużej w pamięci odbiorcy i, tym samym, czy będzie on miał ochotę do niej często powracać. Odnoszę wrażenie, że Invisigoth chciał na swoim nowym krążku na siłę upodobnić się swoją muzyką do produkcji Arjena Anthony’ego Lucassena realizowanych pod szyldem Ayreon. Wzór, co prawda znakomity, ale realizacja… powiedzmy szczerze: średnia. A oprócz tego, sądząc po dość umiarkowanym sukcesie płyty „01011001” wydaje mi się, że formuła prog metalowych konceptów nasyconych elektroniką i treścią w stylu fantasy już się powoli wyczerpuje. Dlatego nie wróżę albumowi „Narcotica” jakiegoś oszałamiającego sukcesu, choć doceniam jego poziom realizacyjny, czystość produkcji oraz kilka fajnych muzycznych pomysłów, które Cage i Viggo starają się (to, że niestety raczej z miernym skutkiem, to już inna sprawa) wcielić w życie.