Pierwszy raz z zespołem Sliver zetknąłem się w marcu 2015 roku, gdy grali przed Heart Attack w odnowionym wówczas Jazz Rock Cafe. Wtedy Sliver miał na swym koncie jedynie trzyutworowe demo. Od tamtej pory minęło trochę ponad 5 lat i doczekaliśmy się pełnoprawnego albumu zatytułowanego „Emergent”. W zespole zmienił się basista – nowym członkiem zespołu został Przemek Skrzypiec wywodzący się z Animate
Początek albumu może sugerować, że mamy do czynienia z brzmieniem w stylu Limp Bizkit, albo jakimś death metalem (za sprawą growli pojawiających się na początku pierwszego numeru), ale już po chwili mamy czysty technicznie wokal Patrycji „Trisz” Mrowiec (zwanej niegdyś „Mrówka Jadzia”). Przez całą płytę słychać dość ciężkie i intensywne granie, kolejne utwory są dość podobne do siebie. Dźwięk jest trochę stłoczony, jakby stłamszony, ale generalnie da się go słuchać. Czasem nieśmiało pojawiają się elektroniczne wstawki, zwłaszcza w początkowych taktach niektórych numerów.
Wśród dziewięciu anglojęzycznych utworów znalazły się wszystkie kompozycje z nagranego przed laty dema w nowych, znacznie lepszych aranżacjach. „Snatch of the Day” obdarzony jest teraz nowym początkiem: rozpoczyna się delikatnym, balladowym gitarowym wstępem (choć ten motyw przewija się też w zwrotkach). Jest to zarazem najspokojniejszy i zarazem najdłuższy numer na całej płycie.
Główną część płyty kończą dwa znane z dema utwory „With Unnecessary Words” i „Tuff”. A na koniec niespodzianka – utwór „921” zaśpiewany w języku polskim. Utrzymany jest on w podobnej konwencji jak reszta płyty.
Czy polecam to wydawnictwo? Rzecz gustu. Co prawda „Emergent” płytą roku w moim odczuciu raczej nie będzie, ale jest to warta odnotowania, ciekawa polska premiera muzyczna tego roku.