Jeremy - Mystery And Illusion

Artur Chachlowski

ImageKlimaty z epoki dzieci-kwiatów. Psychodelia w pełnej okazałości. Echa późnych Beatlesów. Nastroje narkotycznego szaleństwa w całej krasie. Muzycznie, lirycznie, harmonicznie i atmosferycznie ten album jest mocno zakotwiczony w posthippisowskim klimacie.

Myślę, że próba odtworzenia atmosfery minionej, acz jak się okazuje, wciąż żywej epoki dość dobrze udała się Jeremiemu Morrisowi. Ten album ma swój klimat i styl. Niewątpliwym punktem wyjścia jest w przypadku tej płyty cała epoka posthippisowska wraz z jej filozofią i stylem życia, ale Jeremy nie boi się w swojej muzyce sięgać po współczesne zdobycze techniki, jak na przykład zaskakująco brzmiące sample, co najlepiej słychać w utworze „High Rider”. Na płycie „Mystery And Illusion” Jeremy Morris sam obsługuje wszystkie instrumenty (gitary, bas, melotrony, fortepian i syntezatory) za wyjątkiem perkusji, na której gra Dave Dietrich. W warstwie wokalnej Jeremy też wpisuje się w brzmienia lat 60-tych. Jest tu sporo harmonii a’la The Beatles, ale słyszalne są też echa The Hollies, The Tremeloes, czy Mott The Hoople. Muzycznie na płycie „Mystery And Illusion” Jeremy balansuje gdzieś pomiędzy Beatlesami, Stonesami (zwracam uwagę na efektowne partie gitary w „Sky Song”), a zespołem Hawkwind.  W sumie wszystko to czyni z tej płyty dość miły portret ery flower power.

Jednakże po kilkukrotnym przesłuchaniu tego albumu uważam, że więcej jest na nim rzeczy, do których mógłbym się przyczepić, niźli tych, za które miałbym chwalić autora tego wydawnictwa. Największą wadą tej płyty jest pewna bylejakość, by nie powiedzieć nuda, która długimi chwilami wieje z tego albumu. Niewiele jest momentów, które zapadają w pamięć, bardzo mało jest melodii, które wpadają w ucho i zaczynają żyć własnym życiem w wyobraźni odbiorcy. Właściwie to tylko „Save Me”, „Dark Hole” i „Mystery And Illusion” są chlubnymi wyjątkami na tle pozostałych utworów wypełniających to wydawnictwo. Do plusów zaliczyłbym też ciekawe z formalnego punku widzenia (linią melodyczną jest taśma z muzyką puszczoną wstecz) nagranie „Float Upstream”. Nienajgorzej wypada też nagranie „Teardrop Explosion” oparte na motorycznym perkusyjnym rytmie naśladującym pędzący w szybkim tempie pociąg. Gdyby tylko z tych nagrań składałby się program tej płyty, wystawiłbym jej znacznie wyższą ocenę. Ale niestety tak nie jest...

Bo, jak już wspomniałem wcześniej, cała płyta dłuży się niemiłosiernie. Trwa ona w sumie 70 minut i choć pośród 10 nagrań wypełniających to wydawnictwo nie ma jakiegoś ewidentnego knota, przy którym ręka sama wyciąga się, by wcisnąć klawisz NEXT, to album jako całość raczej nie wzbudza głębszego zachwytu i entuzjastycznych reakcji przy odbiorze. Wpada po prostu jednym, a wypada drugim uchem. Zdaję sobie sprawę, że taka konstatacja nie jest chyba dobrą rekomendacją dla tej płyty. Ale cóż zrobić? Nie ma co owijać w bawełnę i jak trener Beenhakker robić dobrej miny do złej gry. Nie za bardzo udała się ta płyta Jeremiemu. I pewnie za jakiś czas nikt nie będzie o niej pamiętał, tak jak nie będzie się wspominać pożałowania godnego występu polskiej reprezentacji na EURO 2008. Takie są niestety fakty...

www.mals.ru
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!