Moje pierwsze spotkanie z Davidem Sylvianem miało miejsce w zaiste pięknych okolicznościach przyrody, bo na albumie „The First Day” spółki Sylvian/Fripp. Co prawda w owym czasie raczej bardziej interesowała mnie gitara drugiego z panów, ale coś w głosie wokalisty sprawiło, że postanowiłem czym prędzej zapoznać się z jego autorskimi dokonaniami. W ten oto sposób odkryłem muzyczny świat w którym bezgranicznie się zadurzyłem, a afekt ten trwa nieprzerwanie po dziś dzień.
W zasadzie akceptuję każde oblicze artysty, zarówno to bardziej eksperymentalne, awangardowe, jak i to wyciszone, poetyckie, można nawet rzec – piosenkowe. Uważam jednak, że największa siła Sylviana tkwi właśnie w prostszych formach, w zgrabnie zaaranżowanych utworach, w kameralnej atmosferze. Na takim tle jego największy skarb – Głos – błyszczy najjaśniej.
I taka właśnie jest „Secrets of the Beehive” z 1987 roku. To czterdzieści minut nastrojowej muzyki, chwilami onirycznej i melancholijnej, to znów radosnej i zwiewnej. Wśród instrumentów dominują akustyczne brzmienia (fortepian, kontrabas, trąbka, genialnie wręcz zaaranżowane przez Ryuichi Sakamoto smyki), ale pojawia się też elektryczna gitara samego Davida Torna, a dyskretne syntezatory i sample przypominają nam o tym, że mamy do czynienia z płytą artysty nie stroniącego od poszukiwań.
I tak dalej, i tak dalej. Każdy utwór może opowiadać swoją własną historię, za każdym razem inną. A to przecież tylko najbardziej przystępna spośród płyt Davida Sylviana. Lekka i przyjemna, ale czy łatwa? W odbiorze z pewnością tak. Na całe szczęście.