Dawn - Loneliness

Artur Chachlowski

ImageMamy do czynienia z albumem, na który należy zwrócić baczną uwagę. Może on okazać się jednym z najciekawszych debiutów ostatnich miesięcy. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby istotnie tak się stało. Zdaję sobie jednak sprawę, że bez dobrej dystrybucji nie ma co liczyć na spektakularny sukces. A w przypadku płyty wydanej przez zespół własnym sumptem, wiedza o jego muzyce wcale nie musi dotrzeć do potencjalnych odbiorców w sposób szybki i powszechny. Co jednak mogę powiedzieć wszystkim zainteresowanym (słuchaczom, wydawcom, dystrybutorom, promotorom) to to, że bez dwóch zdań, debiutancki krążek szwajcarskiej grupy Dawn należy do najbardziej wyrazistych płyt z kręgu progresywnego rocka, które ujrzały światło dzienne w 2008 roku.

Dawn powstał przed 6 laty i, jak to zwykle bywa, najpierw zrealizował kilka demówek, które pomogły mu w ugruntowaniu pozycji „młodego obiecującego zespołu ze Szwajcarii”. Sukcesem zakończył się występ Dawn na festiwalu Progsol w Montreaux. Po tym występie zaproszenia na kolejne koncerty, w tym między innymi jako support Fisha i Kansas), zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu. Wreszcie,  w połowie ubiegłego roku, zespół wkroczył do studia, by w profesjonalnych warunkach nagrać materiał na swój pierwszy album, który jest przedmiotem niniejszej recenzji. Płyta „Loneliness” opowiada o życiowych wzlotach i upadkach, o małych szczęściach i wielkich porażkach. Wszystko to ujęte jest w symbolikę świtu i zmierzchu. Tak właśnie, utwory zatytułowane odpowiednio „Dawn” i „Dusk” spinają całość programu płyty, nadając jej cech opowieści zamkniętej w ciągu jednego pełnego dnia.

Na albumie tym panuje idealna równowaga pomiędzy utworami krótszymi (obok „Dawn” i „Dusk” do tego grona zaliczyć można też tytułową kompozycję „Loneliness”), dłuższymi (18-minutowa suita „The Story Of Nobody”) oraz nagraniami „średniej” długości („The Brook” i „Rain On The Moon”). Najważniejszymi cechami muzyki grupy Dawn są jej przyjemna melodyjność, stylistyczne parabole do analogowych brzmień retro (uzyskane dzięki często wykorzystywanym melotronom i syntezatorom Korga), a także niesamowita czystość i przejrzystość brzmienia. Gdyby szukać pewnych nawiązań stylistycznych do znanych wykonawców sprzed lat, to w muzyce Dawn można byłoby się dosłuchać pewnych ukłonów do dokonań grup Camel (ale tego starego), Focus (z tym, że Dawn nie gra instrumentalnych utworów) oraz Eloy (podobne brzmienia syntezatorów). Utwory „Dawn”, „Loneliness”, „Dusk” (słyszymy w nim uroczy duet fortepianowo – wokalny będącym lirycznym wyciszeniem finału albumu) i „Rain On The Moon” zachwycają swoimi ślicznymi melodiami. Ten ostatni z wymienionych  posiada pewien niezwykle chwytliwy gitarowy motyw, którego nie powstydziłby się sam mistrz Andy L. Głos śpiewającego gitarzysty Rene Degoumoisa utrzymany jest w stosunkowo wysokich, przyjemnych dla uszu, rejestrach. Jest on oryginalny do tego stopnia, że nie mogę doszukać się w swej pamięci ewidentnych podobieństw do innych wokalistów. Ale mogę za to stwierdzić, że głos Rene i jego wokalna ekspresja nie tylko nie przeszkadzają w odbiorze muzyki, ale uwypuklają treści, które niosą ze sobą poszczególne kompozycje grupy Dawn.

Obok wymienionych przeze mnie czterech melodyjnych, a przy tym utrzymanych w dojrzałym, szlachetnym stylu a’la lata 70. utworów, na płycie „Loneliness” znajdują się dwie dłuższe kompozycje, które zawierają w sobie nieco więcej eksperymentów. Szczególnie słychać to w utworze „The Brook”, który rozpoczyna i kończy się od nieprzyjemnych dźwięków nienaoliwionego żelastwa. Te industrialne odgłosy (ni to zardzewiałej bramy, ni to zgrzytającej suwnicy) kontrastują z melodią graną na akustycznej gitarze i delikatnymi dźwiękami syntezatora, które w pewnym momencie przeobrażają się w porywające solo na Korgu (na klawiszach wspaniale gra Nicolas Gerber). W nagraniu tym zamiast wokalu główną linię prowadzi często bas (Julien Vuataz), a jeżeli już pojawia się głos, to jest to melorecytacja w wykonaniu gościnnie występującego w tym utworze Davida Noira. Daje to efekt podobny do tego, który pamiętamy z płyt grupy Flesh And The Pan (czy ktoś ich jeszcze pamięta?). Ciekawy, choć niełatwy to  w odbiorze utwór. Nie tak łatwy, lekki i przyjemny, jak omówione już przeze mnie wcześniej cztery melodyjne utwory.

Na koniec kilka słów o najdłuższej kompozycji na płycie, „The Story Of Nobody”. Najdłuższej i, niestety, chyba najmniej udanej. Niestety, z utworu, który mógłby być główną, centralną i najważniejszą częścią całego albumu, nie dało się grupie Dawn wykrzesać wystarczającej ilości pokładów ciekawych pomysłów, którymi można byłoby przykuć uwagę słuchacza przez kilkanaście minut. Można w niej znaleźć ciekawe partie instrumentalne (tu chyba najbardziej kłaniają się produkcje spod znaku Focus i Camel), jest też intrygująca gra perkusisty (Patrick Dufresne), który przez kilka minut zdecydowanie „rządzi” w tym utworze, lecz niespodziewanie słabo wypadają partie wokalne i całość najwyraźniej sypie się i rozłazi w szwach. Muszę przyznać, że pomimo srogiego apetytu na to nagranie, nie czuję się nim usatysfakcjonowany. Po prostu, nie wypada ono najlepiej i niestety zaniża ogólny poziom całej płyty.

6 kompozycji, 50 minut muzyki oraz mnóstwo, mnóstwo ciekawych dźwięków i melodii utrzymanych w ciepłym melotronowym klimacie lat 70. Pomimo pewnych wad i drobnych niedociągnięć ogólne wrażenie jest bardzo dobre. Jestem pod sporym wrażeniem tego doskonale wyprodukowanego (co jest nieczęsto spotykaną cechą w przypadku niezależnych wydawnictw) i dojrzałego, jak na absolutnych debiutantów, albumu. Z przyjemnością zabiorę ze sobą ten krążek na swoją prywatną „wakacyjną bezludną wyspę” i z ciekawością będę się przypatrywał dalszym losom tego niezwykle obiecującego zespołu.

PS. W celu przekonania się na własne uszy jak prezentuje się grupa Dawn polecam odwiedzenie sekcji AUDIO na stronie zespołu, gdzie udostępniono do darmowego ściągnięcia utwór pt. „Dawn”: www.dawnprog.com/audio.php

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!