O grupie Magenta napisano już chyba wszystko. Ten walijski zespół dorobił się wysokiej marki i od wielu, wielu lat regularnie święci triumfy, wydając bardzo udane albumy wywołujące żywą reakcję progresywnej publiczności. Sympatycy grupy wielokrotnie nagradzali swych ulubieńców, m.in. dwukrotnie przyznając im w ankiecie Classic Rock Society tytuł najlepszego zespołu roku (w 2005 i 2007r.). Również i tegoroczna płyta „Metamorphosis”, aczkolwiek zawierająca szereg odważnych zmian stylistycznych, zewsząd zbiera zasłużone bardzo pozytywne recenzje. Wszystko wskazuje na to, że okaże się ona prawdziwym KWS-em w dorobku zespołu (KWS=Kolejny Wielki Sukces – przyp. AC).
A przecież gdy w 2001 roku Rob Reed wydał pod szyldem Magenta album „Revolutions” z własnymi kompozycjami zagranymi przez siebie i grupkę znajomych muzyków, a zaśpiewanymi przez nikomu wówczas nieznaną Christinę Booth, nikt nie przypuszczał, że jego nowy (wtedy Rob zajęty był przede wszystkim swoją inną formacją o nazwie Cyan) projekt już niedługo zacznie żyć własnym życiem. W 2004 roku światło dzienne ujrzał album „Seven”, który okazał się sukcesem na niebotyczną skalę, wynosząc Magentę do ścisłej czołówki brytyjskiego prog rocka. Niedługo potem zespół zrealizował swoje pierwsze DVD („The Gathering”, 2005), którym udowodnił, że nie tylko w studiu nagraniowym, ale i na scenie czuje się jak ryba w wodzie. Magenta w tym czasie odbyła kilka tras koncertowych, m.in. odwiedzając po raz pierwszy Amerykę (wielki sukces na festiwalu ROSFest w Filadelfii). Pokłosiem wizyty za oceanem był koncept album „Home” (2006), który ugruntował wysoką pozycję Magenty na prog rockowym rynku. Wraz z wydaniem tegorocznej płyty „Metamorphosis” zespół wkroczył na kolejny, jeszcze wyższy szczebel w hierarchii wykonawców progresywnych i przy okazji rozkręcił potężną machinę promocyjną.
Jej elementem jest krążek pt. „The Collection”, który zawiera kompilację nagrań z całego dorobku zespołu. Nie jest to jednak typowy składak typu „the best of”, ale wybór nagrań Magenty z nieco zmienionymi w stosunku do oryginałów elementami. Raz jest to całkowicie nowe solo zagrane na syntezatorze, jak ma to miejsce w „Speechless”, raz skrócona do niespełna 10 minut tytułowa suita z najnowszej płyty „Metamorphosis”, raz przycięty do rozmiarów czterominutowego przeboju utwór „Gluttony” z płyty „Seven”, a raz całkowicie wywrócony do góry nogami edit znanej z „Revolutions” wieloczęściowej kompozycji „White Witch” (na „The Collection” skróconej do niespełna 5 minut). Mało tego, wszystkie dziewięć wybranych na to wydawnictwo utworów jest ze sobą powiązanych i zmiksowanych w taki sposób, że stanowią one jedną długą, bo trwającą 50 minut z sekundami suitę. Suitę – przegląd dorobku Magenty, która może okazać się ciekawa zarówno dla fanów znających na pamięć dotychczasową twórczość zespołu, jak i słuchaczy stykających się z Magentą po raz pierwszy. Bardzo miło słucha się tej nietypowej kompilacji. Po pierwsze dlatego, że zawiera ona naprawdę świetnie zagraną muzykę, po drugie – że stanowi ona muzyczną pigułkę całego dotychczasowego dorobku Magenty, a po trzecie, i kto wie czy nie najważniejsze - stanowi ona wyłom w serii typowych i sztampowych albumów-składanek, które od czasu do czasu trafiają na rynek. Nowe miksy niektórych kompozycji nie tylko nie burzą dotychczas znanego obrazu twórczości Magenty, ale chwilami rzucają na nią całkowicie nowe światło.
Pamiętajmy jednak, że album „The Collection” ma charakter promocyjny i należy go traktować jako swoistą ciekawostkę. Unikatowość części utworów zachwyci przede wszystkim najzagorzalszych fanów zespołu. Nie należy jednak uwzględniać tego krążka jako kolejnej pozycji w dyskografii Magenty. Z tego co wiem nie jest on i nigdy nie będzie dostępny w handlu. Ukazał się on jako dodatek do wakacyjnego numeru pisma Classic Rock Society i z pewnością ten marketingowy zabieg sprawi, że niczym dołączone do jakiejś „Claudii” przeciwsłoneczne okulary, znajdzie się on obowiązkowo w wakacyjnym ekwipunku niejednego miłośnika prog rocka. Lato w kolorze magenta? Dlaczego nie?