Giantsky - Giant Sky

Maciek Lewandowski

Nie od dziś wiadomo, że Norwegia to królestwo prawdziwych muzycznych „czarodziei i magów”, którzy niczym dawni alchemicy tworzą w swoich domowych laboratoriach dźwięki tak piękne i urzekające, że nie sposób im się oprzeć. Są wręcz genialni w poszukiwaniu muzycznych rejonów opartych na nastrojowości, estetyce i nadzwyczajnej kunsztowności w układaniu ich w fenomenalną całość. Jednym z najbardziej utalentowanych w tym fachu jest pochodzący z Trondheim kompozytor i multiinstrumentalista Erlend Viken. To właśnie on w 2004 roku powołał do życia zespół Soup, którego jest niekwestionowanym liderem. Zaczynali od penetrowania postrockowych klimatów, aby w efekcie stworzyć swój charakterystyczny, niepowtarzalny styl łączący elementy rocka progresywnego, alternatywnego, indie, ambientu oraz psychodelii, eksperymentalnego popu i folku, którego ukoronowaniem są dwa ostatnie studyjne albumy  „The Beauty of Our Youth” (2013) oraz „Remedies” (2017). Grupa już od dawna zapowiadała wydanie nowego materiału. Premiera płyty była pierwotnie planowana jeszcze na 2020 rok, ale ostatecznie została przesunięta na 22 października br. Nie ukrywam, że czekam na ten nowy album z wielką niecierpliwością, a okres ten z pewnością umili nam wszystkim brzmienie pierwszego solowego projektu Erlanda, wydanego 4 czerwca pod szyldem i jednoczesnym tytułem Giant Sky.

Cytując samego autora, są to: „dźwięki będące połączeniem specyficznego, ilustracyjnego stylu gry na gitarze akustycznej Nicka Drake'a, kinowego geniuszu Angelo Badalamentiego z psychodelią spod znaku Tame Impala, klimatów bliskich twórczości Briana Eno i ścieżką dźwiękową Blade Runnera”. Charakterystyka ta jest bardzo konkretna i jednocześnie niezwykle odważna. Ale „Giant Sky” to przede wszystkim album, który należy samemu doświadczyć, przesłuchać i wchłonąć, aby poczuć jego prawdziwą moc. Jak zwykle u Vikena napotkamy tu uduchowione melodie, neoklasyczne pomysły, wrażliwą popową i marzycielską atmosferę. Wyrażona jest ona za pomocą specyficznych kluczy i tekstur, na które składają się wyeksponowane gitary akustyczne, elektryczne, cała gama elektronicznych instrumentów klawiszowych, a nawet organów kościelnych, perkusji oraz wybitnie uduchowionych partii skrzypiec, fletów i wokali. Wszystko to powoduje, że mamy wrażenie obcowania z jakąś kosmiczną wręcz tajemnicą, boską jednością i duchową introspekcją, która króluje nad całością. Słuchając tych natchnionych kompozycji autentycznie można zacząć się unosić nad Ziemią, co prawda we własnym umyśle, ale nieskończoność i bezkres tego kosmicznego oceanu jest cudownym uczuciem.

Naprawdę ciężko jest wyrazić za pomocą słów jaką moc posiada ten album, na którym cisza i subtelność jest genialnie wymieszana z bogatym, szerokim spektrum tych wszystkich instrumentów, których natężenie dźwięków dozowane jest w odpowiednich momentach i proporcjach. Ta urzekająca prostota wykracza poza wszelkie definicje piękna, a charakterystyczny głos Erlenda i zaproszonych gości powoduje, że odnajdziemy tu z pewnością duchową przyjemność i pełną satysfakcję.

Płyta składa się z siedmiu utworów trwających około 50 minut. Każde nagranie sprawia wrażenie bycia częścią sensownej całości. Szkieletem albumu jest otwierająca go, trwająca ponad 12 minut, nieco psychodeliczna kompozycja "The Further We Go the Deeper It Gets Pt. 1-6”, w której usłyszymy świeży i lekki wokal Myrtouli Røe, na tle potężnie brzmiących klawiszy i gitar. Ta młoda, ale niezwykle zdolna piosenkarka wie jak stworzyć tą zniewalającą atmosferę, pomimo wielu zmian tempa. Powracająca już jako zaledwie niespełna trzyminutowa część „Pt. 7” pod tym samym tytułem, jako przedostatni utwór na albumie, jest abstrakcyjnym, ambientowym połączeniem przestrzennych, kosmicznych dźwięków i wokalizy, stanowiąc jednocześnie kapitalne intro do finału płyty.

Pomiędzy tą muzyczną klamrą, lśnią, niczym najszlachetniejsze diamenty, takie piosenki jak „Broken Stone”. Zaczynająca się niewinnie od dźwięków szarpanych strun i tym jedynym w swoim rodzaju wokalem Erlenda, nucącego jakże poetyckie i prawdziwe słowa, by mniej więcej od środkowej części uraczyć nas oszałamiającą kakofoniczną mocą podkreśloną skrzypcami, znaną tak dobrze z „Remedies”. Wokalnie Vikena wspomaga w niej Marine Skanche.

Don’t look back, it was golden

and you talk just like a friend

Don’t look back and say it’s over

‘cause the truth was in your eyes

And nothing soothes me

It’s all just mellow and grey

But the truth was in your eyes

I think it’s over

But the truth was in your eyes

 

In the dark you’ll remember

what brought it to an end

But in between I know it’s hard to pretend

that we tried to do our best

‘Cause I remember

how the truth was in your eyes

and are you traveling now, and did you find yourself and what you need?

Hard to keep just like a sparrow

through the falling leaves you flew

can’t believe that it’s all over

when the feelings grow and the night crawls into the day

and the truth was in your eyes

and still I love you

And the truth was in your eyes

 

True love

Take cover

It’s now

It’s never

Do you see it?

Can you feel it now?

"Interlude" to wspaniała instrumentalna, niespełna dwuminutowa melodia będąca uroczym duetem fortepianu i fletu.

"No Cancelling This" to oparte na elektroniczno–ambientowym podkładzie dzieło, z przejmującym tekstem, które osiąga swoją moc w środku, aby finalnie ostudzić te pełne namiętności i uczuć emocje.

"Out of Swords", choć trwa blisko 9 minut, jest delikatny praktycznie przez cały czas, z pięknymi liniami wokalnymi, gitarą akustyczną, skrzypcami, klawiszami i kościelnymi organami. To kwintesencja subtelności, a zarazem najcudowniejsza ścieżka dźwiękowa do własnych marzeń, przemyśleń czy wspomnień.

Finalny "Breaking Patterns", poprzedzony wspomnianym wyżej intro, jest z kolei tętniącym życiem i rytmem utworem, w którym Erlend wyśpiewuje swoje poetyckie prawdy, w towarzystwie baśniowo wręcz brzmiącego fletu, eklektycznych klawiszy i świetnych bębnów.

Hey there you

Find your altitude?

I’ve seen you here before

I remember now

Through the parody into the maze, oh no!

I can not breathe, please take away this misery

 

And the truth was never told

it was compromised

by the self-destructive fool

who didn’t see you

but now I know you’re everything

 

I can see

I can feel

Całość kończy się spokojne rozmytymi plamami gitar i nut sprawiających wrażenie jak byśmy zapadali w wymarzony, błogi i kojący wszelkie cierpienia sen po tej duchowej muzycznej uczcie i wcześniej przeżytych troskach dnia codziennego.

Przyznam się, że kiedy usłyszałem o tej płycie nie byłem do końca pewien czego możemy się spodziewać po solowym projekcie Erlenda Aastad Vikena. Ale na takich artystach jak on nie sposób się zawieść! Jest to z pewnością muzyka bliska twórczości Soup, choć stosując nadal te „gwiezdne” porównania, jest też rodzajem kosmicznej sondy penetrującej nieznane dotąd rejony eksperymentalnych dźwięków. Usłyszymy tu również elementy muzyki klasycznej wymieszanej z klimatami poszukiwań Bono z projektu Passangers i twórczością Sigur Rós. Album jako całość broni się koncepcją. Utwory się nie dłużą, a wręcz stanowią przemyślaną całość, poruszając i stymulując wszelkie zakamarki wyobraźni słuchacza. Powinien on być wręcz opatrzony naklejką z opisem „Im więcej go słuchasz, tym więcej odkrywasz”. Pomimo niezbyt radosnych nut, otrzymujemy pełen kolorów i barw strumień dźwięków, będących odzwierciedleniem niespotykanej wrażliwości Erlenda. I choć smutek czai się w podświadomości, to nie brak tu też nadziei i uczucia spokoju. Te bardzo emocjonalne kompozycje, naprawdę potrafią zadziałać niczym kosmiczny prom i unieść nas ponad ten często smutny i szary świat, w jakim żyjemy na co dzień.

Nigdy nie zapomnę koncertu Soup na festiwalu w Inowrocławiu w 2018 roku. Widziałem w życiu setki występów przeróżnych artystów, w tym tych uznawanych za największych. Ale nie o wielkość zawsze chodzi! Koncert Soup mnie dosłownie zdemolował, wbił w ziemię! Poniekąd to dzięki Erlendowi jakaś część mnie pozostała tam nadal, w tym pełnym uroku letnim amfiteatrze… Do dziś nie mogę się pozbierać po tych emocjach, jakich dostarczył mi ten skromny, niepozorny Czarodziej z jednego z najpiękniejszych krajów na świecie.

Czuwający nad całością przy swoich wszystkich instrumentach Erlend Viken zaprosił następujących muzyków wchodzących w skład projektu Giant Sky: Espen Berge i Sverre Leraand – perkusja, Ivan Ushakov – flety, Liv Brox – skrzypce, Vegard Lien Bjerkan – organy kościelne, Sturla Fagerli Larsen – pozostałe instrumenty perkusyjne oraz Myrtoula Røe, Charlotte Stav, Erlend Viken, Sturla Fagerli Larsen i Skan Marina – wokale i chórki. Szatę graficzną zaprojektowała Marina Skanche.

Nie da się zaprzeczyć, że przy dźwiękach „Giant Sky” czas do październikowej premiery nowego albumu Soup nie będzie się dłużył, a jeśli już tak bardzo wykwintna i „kosmiczna” jest sama „przystawka”, to nie wyobrażam sobie jak smaczna będzie dopiero ta długo oczekiwana i przygotowywana nowa „zupa”!

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok