Pochodzą z Francji i nazywają się Crown. Zadebiutowali w 2012 roku wydawnictwem zatytułowanym „The One”. Również w roku 2012 ukazała się EP-ka „Crown vs STValley” z dwoma niewydanymi utworami zaczerpniętymi z sesji "The One". Kolejne płyty to „Psychurgy” (2013), „Natron” (2015) i ta najnowsza, na którą chciałbym zwrócić uwagę czytelnikom i słuchaczom MLWZ, a mianowicie „The End of All Things”.
Na recenzowanym przeze mnie krążku, którego premiera miała miejsce w kwietniu tego roku, grupę Crown tworzą: David Husser – gitary, Stéphane Azam – gitary, elektronika i śpiew oraz gościnnie występująca w jednym, ostatnim na płycie utworze wokalistka Karin Park.
David Husser dał się wcześniej poznać jako inżynier dźwięku, producent i muzyk i współpracował z takimi artystami, jak Alan Wilder z Depeche Mode oraz często pojawiał się w studiu Real World Petera Gabriela. Możemy więc mówić o jego bogatym doświadczeniu muzycznym. Husser deklaruje: „Życie to zmiana, jedyna rzecz, jakiej zawsze możemy się spodziewać.Tak samo jest z muzyką. Osobiście czuję się urażony, gdy zespół po prostu powraca do swoich starych pomysłów i dostarcza kopię poprzedniego albumu, i tak w kółko… Lubię ryzykować i pozwolić sobie na wyprawy na nowe terytoria, w przeciwnym razie to już nie byłaby sztuka”.
Tak więc nie pozostaje nic innego, jak tylko skonfrontować tą wypowiedź z zawartością albumu „The End of All Things”. Nie ukrywam, że jest to moje pierwsze spotkanie z muzyką tego zespołu. Płyta zawiera 10 utworów, a otwierająca ją kompozycja nosi tytuł „Violence”. Wokalno-instrumentalny hipnotyzujący ton od początku ukierunkowuje słuchacza w awangardowe zakamarki muzyki elektronicznej wspieranej akustyczną gitarą. Taka instrumentalna integracja pozwala tej muzyce na ocieplenie brzmienia. Z kolei rytm powoli wyłaniający się wraz z niskim wokalem, który staje się bardziej melodyjny w miarę postępu utworu „Neverland”, przykuwa uwagę słuchacza za sprawą licznych gitarowych eksperymentów. To obłędny przebojowy numer. Natomiast „Shades” brzmi mocno metalowo. To dla odmiany dość krzykliwy kawałek, który może się wydawać miażdżący i dobrze, że od połowy pozwala trochę odetchnąć prowadząc do bardziej rytmicznego zakończenia.
Pierwszy singiel promujący nowy album Crown to „Illumination” i to za jego sprawą, myślę, że nie tylko ja dałem się impulsywnie ponieść tej muzyce. Doświadczamy w nim eksperymentalnego, a zarazem przemyślanego podejścia, jakie zespół ma do swojej twórczości, co zapewnia odbiorcy odmienne wrażenia przy słuchaniu poszczególnych fragmentów płyty.
W początku instrumentalnego tematu „Nails” docierają do nas wypowiadane złowieszcze słowa o pewnych traumatycznych wydarzeniach, by zaraz po nich zabrzmiała równie niepokojąca muzyka z delikatnym arabskim akcentem.
„Gallows” to z kolei porywający swoim klubowym klimatem utwór, który coś, a raczej czyjeś wcześniejsze nagrania, przypomina, i specjalnie nie chcę tutaj personalizować tej obserwacji. Gdy współpracuje się z różnymi wykonawcami jako inżynier dźwięku, to pewne dźwięki do nas powracają. Podobnie jest w przypadku „Extinction”. Trzeba jednak przyznać, że partie syntezatorów podkreślają umiejętności w kreowaniu przez Crown szybko wpadających w ucho melodii.
Subtelnie i tajemniczo, z akustyczną gitarą na początku, przemawia do nas nagranie „Fleuve”, by nieco później nieznacznie przyspieszyć i zaakcentować siłę muzyki grupy Crown. Czas trochę pokrzyczeć i poeksperymentować z elektroniką, aby odzwierciedlić ciemniejszą stronę swoich artystycznych ukierunkowań, co ma miejsce w utworze „Firebearer”.
Finałowa „Utopia” gościnnie zaśpiewana przez szwedzką artystkę, Karin Park z Årabrot, kończy album zawołaniem „run for your life”. Charyzma wokalistki koreluje tu z całą zawartą na albumie „The End of All Things” atmosferą.
Całość płyty ma abstrakcyjno-pesymistyczny wydźwięk, a okładka rozpadającej się figury szachowej inspirowana jest słynnym filmem, w którym rycerz powracający z wyprawy krzyżowej gra w szachy ze śmiercią. Przekaz Crown w tym przypadku jest taki, że zawsze możemy naprawić to, co sukcesywnie unicestwiamy wokół siebie.
Muzyka Francuzów zawiera składowe progresu, metalu i gotyckiego rocka z syntezatorowymi elementami i może z pewnością zainteresować fanów takich zespołów, jak Antimatter, Soen, Massive Attack czy Katatonia. Warto spróbować i dać szansę, by potencjał, który pchnął tych muzyków do takich przełomowych i odmiennych od poprzednich płyt nagrań, zabrzmiał za sprawą nowego albumu również w waszych domach. Ja zaryzykowałem i naprawdę tego nie żałuję.