Pierwsze zapowiedzi nagrania solowej płyty klawiszowca Riverside pojawiły się już jesienią 2016 roku. W ciągu następnych kilku lat Michał musiał się mierzyć z powracającym ze strony fanów pytaniem, kiedy owe wydawnictwo ukaże się w pełnej krasie. Muzyk pracował bez pośpiechu, skrupulatnie i nie narzucał sobie sztywnych deadline’ów, tylko powoli dojrzewał, by zgromadzone dźwięki zebrać w całość i zaprezentować słuchaczom. W ubiegłym roku wreszcie coś drgnęło i światu udostępnione zostały cyfrowe pliki z nagranymi, zarejestrowanymi podczas pandemii, w domowym studio - „Session 1”, „Session 2” i „Session 3”, a także przepiękny „Breathe”. Aż w końcu nadszedł ten długo oczekiwany dzień premiery - 16 lipca 2021r., i owoc kilkuletnich prac muzyka został wreszcie wydany, ku radości wszystkich wyczekujących słuchaczy, na te zapowiadane od dawna dźwięki.
Będąc członkiem tak bardzo popularnego zespołu, Michałowi będzie trudno uniknąć porównań z dokonaniami macierzystej grupy, a także z twórczością pozostałych członków kapeli, którzy już wcześniej rozpoczęli solowe kariery. Ale jedno na wstępie trzeba przyznać – Łapajowi udało się stworzyć album odmienny od tego, co warszawski kwartet prezentuje na większości swoich krążków. Na pewno stylistycznie najbliżej ta płyta pasuje do ambientowej „Eye Of The Soundscape” z 2016. r. czyli okresu naznaczonego tragicznym wydarzeniem, jakie miało miejsce 21 lutego. „When something ends, something else begins” - jak śpiewał Mariusz Duda w “Goodbye Sweet Innocence”. Zespół powoli otrząsnął się z traumatycznego przeżycia jakim była śmierć prawdziwego Przyjaciela i z powodzeniem kontynuuje karierę. Wokalista i basista w jednej osobie, raczy nas kolejnymi albumami Lunatic Soul, czy wydawanymi wreszcie pod własnym nazwiskiem piosenkami, tudzież elektronicznymi, „pandemicznymi” płytami. W ubiegłym roku z kolei zadebiutował z powodzeniem solowo Maciej Meller, gitarzysta, który musiał zmierzyć się z trudnym zadaniem zastąpienia nieodżałowanego Piotra Grudzińskiego.
I tak w końcu zbierane przez lata pomysły oraz efekty licznych sesji w studio Serakos, pod czujnym okiem Magdy i Roberta Srzednickich, zostały spięte w przemyślaną całość i oto najmłodszy członek Riverside, może pochwalić się swoim solowym projektem. Pozwolę sobie jeszcze na jedno porównanie. O ile Mariusz Duda założył, że na płytach Lunatic Soul nie będzie gitar elektrycznych, to Michał Łapaj poszedł o krok dalej i na „Are You There” gitar (czy też gitary basowej) nie ma w ogóle, choć pierwotnie zamiar był inny. Klawiszowiec rozważał różne kandydatury, ale ostatecznie postanowił, że nagra wszystkie ścieżki sam, korzystając jedynie w niektórych miejscach z pomocy perkusisty Artura Szolca, znanego z kultowej już grupy Annalist, projektu Music Inspired By czy ostatnio - Inside Again.
Album trwa ponad 62 minuty i składa się z 10 ścieżek, będących w większości instrumentalnymi utworami. Spinają go klamrą dwa najkrótsze tematy „Pieces” i „From Within”… Mamy też dwa dłuższe fragmenty – 10-minutowy „Where Do We Run” i trwający niespełna 12 minut „In Limbo”. Ten pierwszy rozwija się niespiesznie, aby w środkowej części przyspieszyć, niczym w długodystansowym biegu, nabierając tempa oraz dążyć do mety, a gdy już ją osiąga, następuje wyciszenie i zasłużony odpoczynek. Dobiegliśmy wreszcie, ale dokąd? Drugi z wymienionych utworów rozpoczyna się niepokojącym „brzęczeniem”, a potem dochodzą złowrogie dźwięki thereminu. Powoli nasila się basowo-syntezatorowy podkład i mniej więcej w połowie możemy usłyszeć perkusję, stanowiącą podkład do transowo brzmiących klawiszy. O ile przy „Where Do We Run” można pokusić się o porównania z twórczością Jean-Michela Jarre’a, tak tu zdecydowanie bliżej jest do klimatu dokonań Massive Attack.
Ostatnią typowo instrumentalną ścieżką jest „Surfacing”. To siedmiominutowe „wynurzanie się” na tle syntezatorowo – fortepianowych melodii okraszonych elektronicznym beatem.
Łapaj zdecydował, że na jego solowym debiucie powinien pojawić się wokal. Początkowo sam próbował śpiewać teksty napisane przez swoją żonę, Paulinę Kimbar – Łapaj, ale ostatecznie na „Are You There” znalazł się tylko jeden utwór, na którym słychać jego głos. W „Unspoken” nie mamy do czynienia ze śpiewem, a jedynie z melorecytacją „niedopowiedzianych” myśli:
„You know, I thought I had it figured out… I thought
But it seeps in… it seeps in through the cracks… Through my bones…
Sooner or later… it won’t even matter…
So… this is it, yes… that’s it”
Wszystko to wygłaszane jest przy akompaniamencie fortepianowo–syntezatorowego podkładu, z subtelnym werblem, aby potem zdecydowanie nabrać mocy, dzięki intensywnej perkusji połączonej z duetem organów Hammonda i piano Rhodesa. Ten drugi instrument przepuszczony przez wzmacniacze oraz stosowne efekty udanie zastępuje gitarę.
Tym razem Michał nie zdecydował się jeszcze na śpiewanie, ale kto wie co będzie w przyszłości? Póki co, do nagrań zaprosił dwoje wokalistów. Pierwszą z nich jest Bela Komoszyńska. Zacznę opis nietypowo, bo od drugiego z jej głosem utworu „Fleeting Skies”. Rozpoczyna się ona niemalże sielskim klimatem, przy którym czujemy się jakbyśmy frunęli po błogim niebie. Jest tu miejsce na przyjemną klawiszową melodię, syntezatorowy bas i delikatne bębny. Mniej więcej w połowie następuje wyciszenie, po którym wokalistka raczy nas przejmującą wokalizą niczym Clare Torry w słynnym „The Great Gig In The Sky” z „Ciemnej strony księżyca”. Ciarki na ciele gwarantowane! Drugą odsłoną z głosem liderki Sorry Boys (choć na krążku umieszczoną wcześniej - na ścieżce numer 4) jest „Shelter”. To zdecydowanie bardziej tradycyjna piosenka, która bez trudu mogłaby znaleźć się w repertuarze jej macierzystej grupy. Usłyszymy tu piękne partie fortepianu i organów, które pod koniec przybierają na sile, kiedy Bela śpiewa wzruszający tekst o stracie i porzuceniu:
„Anywhere I go
Anywhere I go
All roads take me back to the start
I can’t escape what’s inside
And I always fall
I feel I’m floating further away…
Underneath my skin I keep all you left behind”.
Przed ukazaniem się albumu Michał zaprezentował dwa zapowiadające go single. W obu tych utworach zaśpiewał Mick Moss. Umieszczone są one na krążku jeden obok drugiego, odpowiednio na ścieżkach 2 i 3. Nie dziwię się, że jako pierwszego do promocji został wybrany „Flying Blind”. To cudowne połączenie transowego podkładu, intrygującej melodii i charakterystycznego vibrato Mossa sprawiło zapewne, że zainteresowanie całością musiało zrobić się jeszcze większe. W tekście przewija się motyw rozstania i braku porozumienia. Tu także padają słowa, które stały się tytułem płyty (choć pozbawione są w nim znaku zapytania). Są one zarazem pierwszymi, jakie możemy usłyszeć na wydawnictwie:
„Are you there?
Do you hear me?
Can you please just make a sound?
We both know
It’s so easy
Indifference don’t make you tough
And we’re still lost in what left unsaid
I fall behind
All these nameless things
They leave me exposed
I’m flying blind”.
Po tej kompozycji przychodzi czas na „Shattered Memories”. Jeden z najmocniejszych fragmentów albumu „Are You There”. Choć rozpoczyna się całkiem spokojnie, to z czasem nabiera mocy, aby wzbudzić niepokój, przez zdecydowaną partię perkusji oraz mroczne dźwięki pianina Rhodesa przepuszczonego przez gitarowe efekty, które idealnie zastępują ten sześciostrunowy instrument. W finale usłyszymy też frapujące solo na tych samych klawiszach. Melodia jest wielokrotnie powtarzana, a lider Antimatter wyśpiewuje słowa o ucieczce od przeszłości i izolacji:
„So you run through the night alone
Trading courge for disdain
To start again
And wherever you go the same walls come up again
I try to hear your voice from afar
Shattered memories fade away
Shattered memories fade”.
Dla mnie to faworyt tego wydawnictwa z mnóstwem smaczków w podkładzie, z którego możemy wyłapać wpływy zarówno Pink Floyd (choćby fragment z instrumentami perkusyjnymi) czy Massive Attack, a także… Depeche Mode.
W to, że Michał Łapaj jest błyskotliwym twórcą raczej nikt nigdy nie wątpił. A godnym podkreślenia jest fakt, że przy okazji swojego solowego dzieła zaprezentował także światu niezwykły talent żony Pauliny do pisania niebanalnych tekstów. Ten zestaw – muzyka plus słowa – składają się na dość mroczną, tajemniczą całość, podkreśloną intrygującą szatą graficzną wydawnictwa, którą stanowią obrazy Anthony’ego Rondinone. Na pewno jest to także nowe oblicze muzyka, który na koncertach jest zdecydowanie najbardziej, obok Mariusza Dudy, żywiołowo prezentującym się członkiem Riverside.
A jeśli chodzi o koncerty, to istnieje duża szansa, że akurat w tej kwestii Michał wyprzedzi kolegów i pierwszy zadebiutuje na scenie jako solista. O ile kolejna fala pandemii nie pokrzyżuje planów, to 15 sierpnia wystąpi on wraz z gośćmi (m.in. Mickiem Mossem) podczas trzeciego dnia United Art Festival na terenie gdańskiego Hevelianum (2 dni wcześniej zagra wraz z Riverside pierwszy z czterech jubileuszowych koncertów z okazji dwudziestolecia zespołu).
Artysta tak poukładał program płyty, że utwory z wokalem znalazły się na jej początku, zaś instrumentalne wypełniły jej drugą część. W ten oto sposób każdy może wybrać, które oblicze bardziej przypada mu do gustu. Ale zapewniam, że oba są bardzo wartościowe! Mimo długiego czasu powstawania całość brzmi niezwykle spójnie i przekonująco, stając się zapewne dla wielu się jedną z kandydatek do albumu roku i to nie tylko w kategorii „Debiut”.
„Are You There” wydany został w digibooku oraz w formie cyfrowej. Miłośnicy czarnych krążków na wydanie wersji winylowej muszą poczekać do 3 września.