Grupę Fragile tworzą prawdziwi muzyczni wyjadacze. Przez ponad 20 lat koncertowali po świecie, supportowali Steve’a Howe’a, Alana White’a oraz Ricka Wakemana i wykonywali na żywo muzykę grupy Yes.
Aktualnie zespół nie występuje już na żywo, ustabilizował swój skład (Claire Hamill – śpiew, Oliver Day – gitary, Max Hunt – instrumenty klawiszowe, gitary i bas oraz Russ Wilson - perkusja), a także zaczął komponować, nagrywać i wydawać oryginalną muzykę inspirowaną dokonaniami i twórczością Yes. Pierwszym tego przejawem była wydana w ubiegłym roku płyta „Golden Fragments”, a teraz, w sierpniu br., ukazał się kolejny album zatytułowany „Beyond”. Znajdujemy na nim trzy długie utwory utrzymane w czystym, klasycznie yesowym, klimacie. Tytułowy, czteroczęściowy „Beyond” trwa prawie 22 minuty i po dynamicznym początku, począwszy od piątej minuty cierpliwie rozwija się z minuty na minutę tworząc epicką, monumentalnie brzmiącą kompozycję. Można by pomyśleć, że to stara, zagubiona suita grupy Yes. Dwa kolejne nagrania – „Yours And Mine” oraz „The Golden Ring Of Time” – mają po prawie 15 minut i też dzieje się w nich wiele dobrego i interesującego. Trzeba tylko słuchając tych epików odrzucić wszelkie zbędne uprzedzenia i dać im szansę zaistnieć w naszej świadomości. To, że brzmią znajomo, chociaż nigdy ich wcześniej nie słyszeliśmy? Nie szkodzi. To nawet lepiej.
Z typowego tribute bandu Fragile przeistoczył się w niezależną, grającą własny, oryginalny repertuar, kapelę, naznaczoną wszakże, i to mocno, stylistyką słynnej formacji. Wiadomo, głos Jona Andersona jest niepodrabialny. Przekonali się o tym wszyscy, którzy poznali oblicze grupy Yes z Trevorem Hornem, Benoit Davidem i Jonem Davisonem za mikrofonem. Claire Hamill, choć także obdarzona krystalicznie czystym, utrzymanym w wysokich rejestrach głosem, nie naśladuje Andersona, ale bardzo go przypomina. Jej sposób wokalnej ekspresji budzi najwyższy szacunek. A instrumentaliści grają tak jakby czas się zatrzymał w szczytowym dla Yesu momencie. Słuchając płyty „Beyond” można powiedzieć, że jest ona brakującym ogniwem między „Relayerem”, a „Going For The One”. Szczególnie gra gitarzysty mocno spowinowacona jest ze stylem Steve’a Howe’a. Również partie gitary basowej mają w sobie mnóstwo podobieństw do charakterystycznych pociągnięć a’la Chris Squire. Strzeliste czarnobiałe klawiatury, które obsługuje Max Hunt mają w sobie więcej jazzrockowego szaleństwa w stylu Patricka Moraza, niźli wirtuozerii Wakemana (choć i takie, mistrzowsko i precyzyjnie zagrane partie się zdarzają - vide fortepianowe przejścia i organy kościelne w finale „Yours And Mine”) czy stonowanego stylu Kaye’a. I w ogóle klimat tej utrzymanej na, obiektywnie rzecz ujmując, wysokim poziomie całości długimi chwilami do złudzenia przypomina to, co zespół Yes tworzył w latach 70. Gdzieniegdzie odzywają się też echa muzycznych dokonań grupy Renaissance. Ta muzyka, choć nie czarujmy się, jest raczej mało odkrywcza, to ma w sobie przestrzeń, jest lekka jak wiatr i zabiera słuchacza w romantyczny, strzelisty soniczny lot.
Tak, Fragile nawiązuje wyraźnie do złotego okresu progresywnego rocka, gra w sposób epicki, wielowątkowy i z rozmachem. Robi to w sposób świadomy, wiedząc że właśnie dlatego nigdy nie pozbędzie się przyklejonej mu łatki „tribute bandu”. Skojarzenia z Yes nasuwają się same w niemal każdej minucie albumu „Beyond”. Fragile nie skupia się na nawet zawoalowanych parafrazach. Wali po prostu wprost, między oczy, jakby z upodobaniem mówiąc: „posłuchajcie tylko jakby mógł brzmieć Yes, gdyby nie poszedł w stronę uproszczonej stylistyki”. Jeńców nie biorą. Odrzucają piosenkowy wymiar twórczości klasyków, skupiają się za to na dłuższych formach muzycznych i dobrze na tym wychodzą. Bo prawdę powiedziawszy, według mnie, ten album jest lepszy od (prawie) wszystkiego, co ‘prawdziwy’ Yes wyprodukował w trakcie ostatnich kilku dekad.
Czy „Beyond” okaże się sukcesem? Odpowiedź na to pytanie zależeć pewnie będzie od tego jak rozumiemy słowo ‘sukces’. Jak dla mnie album brzmi on nieźle i okazuje się zaskakująco satysfakcjonujący. Dużo to czy mało? Dla mnie to wystarczy. Za chwilę znowu sobie go posłucham, by znów nacieszyć uszy tym niesamowicie przyjemnym klimatem minionych lat.