Trzeci album w dorobku artrockowego projektu HiPoKaMP został zainspirowany wierszami najbardziej znanego polskiego pisarza. Liryki Stanisława Lema pisane w drugiej połowie XX wieku skrywają, co ukształtowało wyobraźnię literacką późniejszego autora mistrzowskich dzieł z pogranicza filozofii i gatunku science fiction. Wiersze Lema są związane z traumą tragedii getta we Lwowie i dramatem Zagłady. Doświadczenia bliskiej śmierci, miłości, paradoksalnego ocalenia, utraconego dzieciństwa oraz refleksje nad światem w skalach mikro i makro uwypukliły się później – w dojrzałej prozatorskiej twórczości – za sztafażem fantastyki. Zespół HiPoKaMP postanowił zmierzyć się z tym niełatwym tematem i odważnie sięgnął do poetyckich źródeł wyobraźni autora „Astronautów” i „Solaris”.
Nie znam wcześniejszych produkcji tej pochodzącej z Inowrocławia formacji. Wiem jednak, że mózgiem tego przedsięwzięcia jest gitarzysta (w tym także basowy) Maciej Zamczała. To on skomponował całą muzykę i do realizacji swoich muzycznych pomysłów zaprosił perkusistę Łukasza Oliwkowskiego oraz… klawiszowca Zbigniewa Florka (chyba nie muszę wymieniać nazwy ‘Quidam’, by było wiadomo o kogo chodzi…). Ponadto w nagraniach wzięli udział grający na flecie Jacek Zasada (znów to powiem: chyba nie muszę wymieniać nazwy ‘Quidam’, by było wiadomo o kogo chodzi) oraz Beatę Kawkę, która recytuje wiersze Stanisława Lema.
No i efekt jest naprawdę znakomity. Od pierwszego przesłuchania intryguje i zaciekawia, a potem – z każdym kolejnym podejściem - fascynuje coraz bardziej.
Można narzekać na formułę dość podobną do Lebowskiego, ale nie sposób nie zauważyć też różnic, które, jeśli nawet nie zawsze są na plus, to zapewniają HiPoKaMPowi odmienność i oryginalność. Po pierwsze, w przypadku albumu „Futurocklogia” mamy do czynienia z wierszami, a nie ścieżkami dźwiękowymi starych polskich filmów. Po drugie, mamy tutaj wyraźny efekt własnej interpretacji – Beata Kawka swoim wprawnym głosem czyta wiersze Lema i robi to z klasą właściwą Krystynie Czubównej. I jest to z całą pewnością ogromna wartość dodana robiącą niemałą różnicę. Ponadto ekwilibrystyczne gitarowe partie w wykonaniu Macieja oraz fantastyczne klawiszowe tła Zbigniewa (nie wspominając o sporadycznych, ale jakże wyrazistych solówkach Jacka) są takie, że ręce same składają się do oklasków.
Muzycznie i stylistycznie słyszymy tutaj echa muzyki Yes, Camel, Jethro Tull, King Crimson „poetyckiego” Krzysztofa Lepiarczyka, a nade wszystko wspomnianego już wcześniej Lebowskiego. Czy trzeba lepszych rekomendacji? Nie zwlekajcie więc, koniecznie sięgnijcie po ten album i na godzinę z minutami zanurzcie się w otchłań tych magicznie brzmiących dźwięków tak pięknie współgrających z prowokującą do myślenia poezją Lema.