„Legenda włoskiej szkoły progresywnego rocka” jak zwykło się nazywać formację Premiata Forneria Marconi (w skrócie P.F.M.), powraca z nowym, dwudziestym już, albumem studyjnym. Ukazał się on ponownie za sprawą niemieckiej wytwórni InsideOut i, podobnie jak miało to miejsce w przypadku wydanej cztery lata wcześniej płyty „Emotional Tatoos”, zawiera dwie płyty kompaktowe (lub zestaw dwa winyle plus dwa kompakty) z materiałem zarejestrowanym w dwóch wersjach językowych, angielskiej i włoskiej.
Zacznę opis nietypowo, od okładki. Widzimy na niej zdjęcie twarzy, choć właściwie są to dwa portrety połączone w jeden obraz. Po raz pierwszy od 1978 i albumu „Passpartù” zespół zdecydował się on na umieszczenie na froncie studyjnego wydawnictwa z premierową muzyką wizerunku swoich muzyków, choć tym razem tylko jej liderów - występującego w nim od początku perkusisty i wokalisty Franza Di Cioccio oraz mającego niewiele krótszy staż, basisty i klawiszowca Patricka Dijvasa. Ten duet zaprosił do nagrań muzyków znanych z poprzedniego albumu, czyli Marco Sfogli na gitarach, Lucio Fabbri na skrzypcach i altówce, klawiszowica Alessandro Scaglione oraz grającego na instrumentach klawiszowych, gitarze akustycznej i wspierającego Di Cioccio w chórkach Alberto Bravina. Oprócz nich swoje ścieżki zarejestrowało też kilku gości, z których najbardziej znani to Ian Anderson i Steve Hackett, którzy nagrali swoje partie w utworze „Kindred Soul / Il Respiro Del Tempo”. Największy udział w powstaniu płyty miał jednak ktoś inny. W połowie nagrań wystąpił (jest też wymieniony jako ich współautor) lider Barock Project, Luca Zabbini.
Prezentacja wydawnictwa miała miejsce w mediolańskim Muzeum Nauki i Techniki. Jego tytuł zaczerpnięty został z powieści Philipa K. Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?” z 1968 roku, na podstawie której Ridley Scott nakręcił w 1982 roku film „Blade Runner” znany u nas pod tytułem „Łowca androidów”.
Di Cioccio i Dijvas tak wprowadzają nas w koncept płyty: „Teledysk do utworu „If I Had The Wings / AtmoSpace”, który promuje album, rozpoczyna się lotem kosmicznego drona i antycypuje temat albumu, zainspirowany frazą z filmu „Blade Runner”, która mówi o równoległych światach, w których utopijna wizja przyszłości przekształca się w trudną rzeczywistość. Jesteśmy namiętnymi miłośnikami science-fiction, która coraz bardziej przenika do dzisiejszego świata, w którym wszystko jest technologią. Bądźmy szczerzy, nie jesteśmy źli na technologię, ale na ludzi, którzy źle z niej korzystają. To niebezpieczne.
„Świat realny” przeszedł w ostatnich latach wiele zmian, ewolucji i metamorfoz. Wpływ na planetę, zwierzęta, źródła roślinne i mineralne, ludzi, jest szokujący i trwa. Zmieniono wszystkie proporcje rzeczywistości, po której beztrosko ślizgaliśmy się do tej pory, próbując przetrwać i odnieść sukces w naszych miastach, oceanach, lasach i w życiu prywatnym.
Życie z pewnością wystawiło nas na próbę.
Czy możemy jeszcze marzyć? Dotykać naszych bliźnich? Kochać i wierzyć w małe i duże cuda życia? Wznosić się na skrzydłach i słowach?
Czy jakieś silne i czyste duchy, wewnątrz nas i obok nas, mogą sięgnąć po odpowiedzi i pocieszenie dla nas, posiniaczonych i poszukujących esencji życia? Czy możemy wznieść się wyżej?
…
A muzyka wciąż może połączyć nasze ręce i serca w coś potężnego i uniwersalnego. Coś, co przetrwa. Coś, co daje nam przyszłość. Dzielmy się emocjami i rytmem. Biciem serca słów i dźwięku.
Razem.”
Album rozpoczyna instrumentalny utwór „Worlds Beyond / Mondi Paralleli” pełen symfonicznego rozmachu z zapadającym w ucho riffem oraz ognistymi partiami Zabbiniego i Sfogliego. W tym stosunkowo krótkim (nieco ponad 3 minuty) wstępie dzieję się naprawdę wiele. Dość powiedzieć, że znalazło się tu miejsce na popis gitarzysty, który mógłby bez trudu znaleźć się na jakimś albumie Dream Theater, co nie jest niczym szokującym biorąc pod uwagę, że Sfogli jest gitarzystą w zespole towarzyszącym Jamesowi LaBrie. Po tym dynamicznym początku przychodzi wyciszenie w postaci dźwięków fortepianu ze wstępu do „Adrenaline Oasis / Umani Alieni”. W dalszej części nagranie staje się bardziej rytmiczne z długimi nutami granymi na gitarze przy pomocy e-bow oraz z intrygującymi barwami syntezatorów. ”Let Go / Ombre Amiche” ma w sobie coś z filmowych nagrań Vangelisa. Snuje się powoli idealne łącząc delikatny śpiew Di Cioccio z subtelnym syntezatorowym podkładem. Kolejne przyspieszenie otrzymujemy tuż po mówionym wstępie do „City Life / La Grande Corsa”. To całkiem przebojowy fragment z melodyjnym śpiewem i interesującymi, acz krótkimi, solówkami na gitarze i klawiszach. Nastrojowy wstęp z programowaną perkusją i subtelnie przetworzonym śpiewem to singlowy „If I Had Wings / AtmoSpace”. Po raz kolejny fajną atmosferę wprowadza brzmienie gitary z użyciem e-bow. Trochę niepotrzebnie zmienia się potem w dość typową balladę opartą na dźwiękach gitary akustycznej, co sprawia, że zamiast porywającego utworu otrzymaliśmy jedynie poprawny.
Drugą stronę płyty rozpoczyna dynamiczny utwór „Electric Sheep / Pecore Elettriche” z bardzo wyrazistym, funkującym basem, syntezatorowymi popisami, interesującym motywem gitarowym oraz melodyjną linią wokalną. Bez wątpienia świetnie sprawdziłby się jako singiel promujący wydawnictwo, choć mógłby być zbyt dużym szokiem dla starszych fanów grupy. W podobnym klimacie utrzymana jest następna ścieżka „Daily Heroes / Mr. Non Lo So”. I tu prym wiedzie pulsujący bas Dijvasa, któremu towarzyszy interesująca linia wokalna oraz schowana w tle partia skrzypiec, a wszystko okraszone jest interesującym duetem gitarowo – skrzypcowym. Przechodzimy do finału w postaci najbardziej rozbudowanego (choć to tylko 6 minut) nagrania „Kindred Soul / Il Respiro Del Tempo”. I tu mamy sporą dawkę elektroniki w postaci zaprogramowanej perkusji i brzmiących niczym dudy klawiszy. Struny gitary ponownie wydają pociągłe dźwięki dzięki zastosowaniu „elektronicznego smyczka”, a fortepian jest zdecydowanie bardziej wyeksponowany. Dodajmy do tego wyrazisty chórek w wykonaniu panów Bravina, Fabbri, Scaglione i Sfogli i otrzymamy bardzo mocne zakończenie. A jakby tego było mało, to właśnie w tym utworze swoje charakterystyczne partie wykonali najbardziej znani goście – Ian Anderson i Steve Hackett. Szczególnie ten pierwszy w znaczący sposób wywarł wpływ na końcową ocenę kompozycji trio Di Cioccio – Dijvas - Zabbini racząc nas porywającymi dźwiękami fletu.
I tak zasadnicza część albumów dobiega końca po zaledwie 36 (!) minutach. Na deser otrzymujemy dwa bonusowe, instrumentalne nagrania „Transhumance – Transhumance Jam / Transumanza – Transumanza Jam”. Pierwsze z nich to zaledwie minutowy fragment wykorzystany wcześniej w ścieżce „Electric Sheep”, który przechodzi w (zgodnie z tytułem) prawdziwy jam, pod którym podpisało się aż sześciu muzyków (Di Cioccio, Dijvas, Sfogli, Fabbri, Zabbini oraz były członek grupy Flavio Premoli). Oparty na solidnej rytmicznej podstawie duetu liderów jest okazją dla zaprezentowania swoich umiejętności dla pozostałych muzyków, ze szczególnym uwzględnieniem popisów na Minimoogu i Hammondach dwóch gości (Zabbini i Premoli).
Zatem ostatecznie otrzymujemy dwie płyty trwające niemal dokładnie 40 minut każda z dwiema odrębnymi ścieżkami wokalnymi. Wartym podkreślenia jest fakt, że teksty do obu wersji zostały napisane na nowo, a nie są jedynie tłumaczeniami. Wersja włoska to w głównej mierze dzieło Di Cioccio (w trzech utworach wspomógł go G. Ferretti), natomiast anglojęzyczne słowa napisała M. Marrow. Osobiście bardziej do gustu przypadły mi interpretacje w ojczystym języku muzyków, które brzmią bardziej naturalnie i lepiej pasują do barwy głosu lidera.
Grupa Premiata Fornetia Marconi jest na scenie od pół wieku (dokładnie w przyszłym roku minie 50 lat od premiery debiutanckiego krążka „Per Un Amico”) i od dawna nie musi niczego udowadniać, nagrywając po prostu to co jej w duszy gra. Na najnowszym albumie przedstawiła swoje jeszcze bardziej pop-rockowe, o zabarwieniu progrockowym, oblicze niż miało to miejsce na „Emotional Tatoos”, ale jest to wciąż pop-rock na najwyższym poziomie! I mimo, że nowa propozycja weteranów nie jest już tak porywającym dziełem jak klasyczne albumy z lat 70., to jednak można wyczuć, że praca nad tym materiałem sprawiła muzykom mnóstwo radości, co przynajmniej w moim przypadku, przełożyło się na niezwykłą przyjemność czerpaną z obcowania z nowymi nagraniami. Życzyłbym wszystkim twórcom takiej energii w tym wieku, w jakim są już panowie Di Cioccio i Dijvas (obu już kilka lat temu stuknęła siedemdziesiątka), którzy nadal mają chęć i siłę, by pisać i nagrywać nową muzykę, a potem prezentować ją na żywo, do czego będą mieli okazję chociażby podczas przyszłorocznej trasy z okazji pięćdziesięciolecia ukazania się debiutu.