Fruit Bats - The Pet Parade

Wojciech Bieroński

Co roku pojawia się trochę takich płyt, które teoretycznie nie przychodzą do nas ze świata rocka progresywnego, ale mogłyby się części fanów prog rocka spodobać. W mojej ocenie album “The Pet Parade” grupy Fruit Bats do tej kategorii albumów należy.

Gdybyśmy chcieli nieco poszufladkować, formalnie znajdujemy się w okolicach indie folk-rocka. Liderem projektu o nazwie Fruit Bats jest Eric D. Johnson, multiinstrumentalista i producent. W skali “muzycznej płodności” artysta ten może nie plasuje się w okolicach spod znaku Roine Stolta, ale jest blisko – w rok potrafi trzasnąć dwie płyty i jeszcze tworzyć równolegle ścieżki dźwiękowe do programów TV. Sama grupa Fruit Bats ma już ponad dwadzieścia lat i przez ten okres nagrała jedenaście albumów. Zaliczyła również tymczasowe rozwiązanie i realizacje nagrań z innym zespołem. Można jednakowoż powiedzieć, że Fruit Bats to w dużej mierze projekt jednego człowieka, a reszta muzyków się przezeń mniej lub bardziej przewija.

Co ciekawe, recenzowana dziś płyta stanowi tegoroczną premierę z wiosny, ale… nie jest to najnowszy album grupy Fruit Bats. To chronologicznie świeższe wydawnictwo wydało mi się jednak płytą z nieco innej parafii, stąd skupiam się na albumie przedostatnim, do którego wracam od ponad pół roku z dużą przyjemnością.

Należy powiedzieć otwarcie, że “The Pet Parade” to nie jest płyta, która gdziekolwiek zrobiła jakąś większą furorę. Powiedziałbym wręcz, że przeszła bez większego echa, a słuchacze się na niej generalnie nie poznali. Nie chcąc tu wchodzić w polemikę, bo być może w tym wypadku po prostu jestem w mniejszości, muszę jednakowoż uczciwie powiedzieć, że wyżej podpisanemu album podoba się bardzo.

Zapewne dzieje się tak dlatego, że Johnson inspiruje się zespołami, które bardzo lubię. “The Pet Parade” poleciłbym tym słuchaczom, którzy lubią sielskie art-rockowe wydawnictwa z lat 70. i 80. spod znaku Supertramp. Album poleciłbym fanom płyt w rodzaju “The Geese and the Ghost” Anthony'ego Phillipsa. A przede wszystkim, poleciłbym go każdemu, kto we współczesnej muzyce lubi klimaty beatlesowskie.

Bo co jak co, ale tego mamy tutaj mnóstwo. Całościowo nie jest to może rock bliźniaczo podobny do muzyki legendarnej czwórki z Liverpoolu, bowiem na dźwiękowy klimat mocno wpływają tu łagodne ściany syntezatorów oraz wspomniany już rys folk-rockowy. Mocno beatlesowska jest jednak melodyka. W dodatku Johnson operuje bardzo łagodnym wokalem (dosyć specyficznym, trzeba przyznać), który zawieszony jest gdzieś między Lennonem a Harrisonem.

Większość kompozycji na “The Pet Parade” stanowią zwarte, wręcz leniwie płynące utwory, ale czymś, co całości nadaje rysu płyty bardziej złożonej jest bogactwo instrumentalne i sprawna żonglerka inspiracjami. Album umiejętnie porusza się między sielskością, a lekką psychodelią. Brzmi zarówno retro jak i nowocześnie zarazem, bowiem z jednej strony słychać tutaj wyraźne inspiracje muzyką gigantów z dekad minionych, ale jest to wszystko zapodane w sosie współczesnej płyty indie. Wspomniane klimaty supertrampowe odnajdziemy choćby w kompozycji “On The Avalon Stairs”, w której uważny słuchacz dostrzeże również charakterystyczne instrumentalne smaczki spod sygnatury Jeffa Lynne’a. Z kolei “Here for now, for you” to kompozycja na wskroś Lennonowska, w której gitarowe akordy uzupełnia tamburynowe tło.

Otwierający płytę utwór tytułowy ma z kolei rys muzycznego hymnu. To kompozycja dosyć specyficzna, bo przez ponad sześć minut oparta o zapętlenie jednego tematu. Ale puśćcie sobie to głośno idąc przez jakiś piękny zielony las (no, teraz może to być nieco utrudnione) i pozwólcie tej muzyce zabrzmieć, a gwarantuję, że natychmiast poprawi Wam się humor. Dla mnie to jeden z najpiękniejszych utworów tego roku, który przepięknie się rozwija i – jak wszystko tutaj – jest po prostu ładnie skrojony.

“The Pet Parade” to płyta śpiewna, łagodna i liryczna. Nie uświadczymy tutaj błyskotliwych solówek i częstych zmian tempa, ale bardzo mocną jej stroną są melodie. Jeśli ktoś lubi melodyczne klimaty spod znaku Lennona i Lynne’a na płycie z roku 2021, warto sięgnąć.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok