Malady - Ainavihantaa

Artur Chachlowski

Nie znam wcześniejszego dorobku tego fińskiego zespołu, ale wydana niedawno jego trzecia już studyjna płyta „Anavihantaa” (po polsku: „Zawsze zły”) przypomina mi wczesne wcielenie King Crimson wymieszane z awangardowym brzmieniem Anekdoten oraz z lekkimi wtrąceniami muzyki Sinkadus i Änglagård. Tak, tak, słusznie zgadujecie, że omawiana dziś przeze mnie płyta utrzymana jest w tak uwielbianym przez wielu słuchaczy retroprogresywnym gatunku napędzanym przez brzmienia starych, dobrych melotronów i organów Hammonda oraz wszechobecnych saksofonów.

Malady to kwintet: Taavi Heikkilä gra na saksofonach i na klarnecie, Juuso Jylhälehto to perkusista, Ville Rohiola obsługuje instrumenty klawiszowe (Hammond, Mellotron, Wurlitzer, Minimoog), a Jonni Tanskanen gra na basie. Śpiew pojawia się na tej płycie z rzadka. Ale jeżeli już, to rozjaśnia mroczne zakamarki muzyki zespołu. I wszystkie ścieżki wokalne wykonywane są przez gitarzystę Babaka Issabeiglo po fińsku.

„Ainavihantaa” to album, którego słucha się naprawdę nieźle. Pierwsza, najlepsza moim zdaniem w tym sześcioutworowym zestawie, kompozycja „Alava vaara” przywodzi na myśl „Starless” King Crimson. Z tym, że jest ona o wiele bardziej pogodna i nienasączona aż tak pokaźnym ładunkiem emocjonalnym. Rozmyte brzmienia klimatycznych melotronów wzmocnione miękkim saksofonem i okazjonalnymi dźwiękami nowocześniejszych syntezatorów robią bardzo dobre wrażenie. Spokojnie artykułowany śpiew Babaka Issabeigloo doskonale komponuje się z miksem i ani przez moment nie stara się dominować, wręcz idealnie wpisuje się w miękkie brzmienie analogowych instrumentów. Na osobne pochwały zasługuje saksofonista Taavi Heikkila. Jego wszechobecne partie nadają muzyce Malady oldschoolowego, lekko jazzującego stylu. Wszędzie jest go pełno (a już najbardziej chyba w kompozycji nr 2 – „Vapaa ja autio”, w której Taavi wraz ze swoim saksofonem przez cały czas stoi w świetle reflektorów ), często łagodnie wchodzi w interakcje z innymi instrumentami i jest niezwykle ważnym elementem brzmienia zespołu. Największą gwiazdą jest jednak dla mnie Ville Rohiola. Aura, którą kreuje on przy pomocy swoich czarno-białych klawiszy to prawdziwe mistrzostwo świata. Nie popisuje się on zbędnymi sztuczkami, nie dokonuje ekwilibrystycznych dziwolągów wykonywanych z prędkością światła, ale jak już gra, to robi to tak, że ręce same składają się do oklasków.

W „Sisävesien rannat” na pierwszy plan wysuwa się sekcja rytmiczna: Tanskanen – Jylhälehto. To dzięki nim początek tego nagrania nabiera mocno funkowego charakteru. Przez dłuższą część tej kompozycji praca sekcji, przeplatając się z liniami organów i saksofonów oraz stawiającymi ostre akcenty gitarami, to książkowy przykład tego, jak budować oldschoolowy nastrój nasączony psychodelią i doprowadzić do zaskakującego finału, którego minimalistyczny klimat wydaje się być całkowitym oderwaniem od zasadniczej części tej kompozycji.

Bardzo podoba mi się „Dyadi”, który promował ten album na cyfrowym singlu. Nic dziwnego, bo gdybym miał wybrać jeden utwór z tego zestawu, który mógłbym nazwać piosenkowym, to byłoby to właśnie nagranie (choć mocny fragment instrumentalny w końcowej części utworu, prawdpodobnie skutecznie wyeliminowałby go z playlist wszelkich komercyjnych stacji radiowych). Jednokowoż, główna linia melodyczna „Dyadi” i coś na kształt refrenu bardzo szybko zapada w pamięć i zostaje w głowie na bardzo, bardzo długo.

Utwór oznaczony indeksem 5 to „Haavan vari” i jest to niespełna czterominutowy temat instrumentalny oparty na rytmicznym beacie perkusji oraz melodii prowadzonej przez saksofon. Zwraca na siebie uwagę zgrabne solo zagrane na organach Hammonda. Utwór ten jest doskonałym przygotowaniem pod następujący bezpośrednio po nim finał albumu. A stanowi go tytułowa kompozycja „Ainavihantaa”. To kolejny, obok „Alava vaara”, wyróżniający się fragment tego wydawnictwa. Uduchowiony klimat, ładna melodia, podkład zbudowany na szemrzących dźwiękach melotronu, przewijające się w tle saksofony, flety, a w podniosłej końcówce nawet tuby oraz ten jakby leniwy, ale mocny i przekonywujący śpiew Babaka. Piękne zakończenie tej marzycielskiej płyty.

„Ainavihantaa” to dźwiękowo album piękny do słuchania. Dostojny, spokojny, klimatyczny i brzmieniowo bardzo wysmakowany. Spodoba się zapewne tym wszystkim, którzy upodobali sobie progresywne brzmienia w duchu retro, a już ci słuchacze, którzy lubią twórczość takich współczesnych zespołów, jak Fatal Fusion, Wobbler czy Ring Van Möbius, po wysłuchaniu tej fińskiej roboty będą po prostu w niebie. Być może nawet i w siódmym…

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!