Albumy z coverami w historii muzyki mają bardzo długą tradycję. Wielu artystów od tego typu płyt wręcz zaczynało swoją karierę, aby w cudzych interpretacjach pokazać swój nieprzeciętny talent.
W przypadku najnowszego dzieła Dava Gahana & Soulsavers sytuacja jest diametralnie inna. Oto blisko 60-letni frontman jednej z najpopularniejszych obecnie grup na świecie za pomocą wybranych przez siebie utworów innych artystów, dokonuje swojego rodzaju emocjonalnego katharsis. Jeśli nie uświadomimy sobie tego przed wysłuchaniem tego zbioru nagrań i nie zauważymy licznych znaków ukrytych, już na dzień dobry, jak te w tytule pyty – „Imposter” („Oszust”), czy na zdjęciu z okładki, które można zinterpretować w dwojaki sposób: jako artystę schodzącego ze sceny… ale i także na nią powracającego, będzie nam ciężko zrozumieć i docenić ten niezwykły album. Album, choć złożony z cudzych kompozycji, to tak przesiąknięty wielką aurą intymności, że słuchając go, mamy wrażenie, że jesteśmy w małym kameralnym klubie czy nawet kawiarence, a On śpiewa tylko dla nas te wszystkie wzruszające i mądre słowa.
Ostatnia jak do tej pory 130-dniowa trasa koncertowa Depeche Mode „Global Spirit Tour” zakończyła się w Berlinie 25 lipca 2018 roku (pamiątką po niej jest album „Spirits In The Forest”) i zgodnie ze standardowym planem, zespół po jej zakończeniu zrobił sobie przerwę. Nie będzie żadną przesadą stwierdzenie, że muzyka uratowała, ale i igrała z życiem Dava Gahana. Urodzony w 1962 roku i wychowany w Basildon w hrabstwie Essex, był cherubinowym, awanturniczym nastolatkiem. Pomiędzy zawieszeniem w szkole, a kłopotami z policją, jego przyszłość wyglądała zdecydowanie ponuro. W ostatniej klasie szkoły średniej ubiegał się o pracę jako… praktykant u montera. Dziś nie sposób sobie wyobrazić co by było, gdyby rzeczywiście nie pojawił się na scenie muzycznej! Choć i ta decyzja, poprzez intensywność tras, sławy i wszelkich związanych z nią pokus, okazała się ogromnym zagrożeniem. Gahan przeżył uzależnienie od heroiny. Ma za sobą cztery sytuacje, w których dosłownie otarł się o śmierć, m.in. w sierpniu 1993 roku, kiedy to próbował popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły w okolicach nadgarstków. Wyznał potem, że było to „wołanie o pomoc i upewnienie się, czy są ludzie, którzy mogą mnie znaleźć”. 28 maja 1996r. przedawkował mieszankę kokainy i heroiny w hotelu Sunset Marquis w Los Angeles, co spowodowało, że jego serce zatrzymało się na dwie minuty, dopóki nie został reanimowany przez ratowników medycznych. "Wszystko, co widziałem i wszystko, co czułem na początku, było całkowitą ciemnością. Nigdy nie byłem w przestrzeni, która byłaby czarniejsza i pamiętam, że czułem, że cokolwiek robiłem, to było naprawdę złe” – wspomina to traumatyczne przeżycie. Ktoś może powiedzieć, że to wszystko to ryzyko wliczone w rockandrollowe życie. Ale choć Gahan błądził w życiu prywatnym, to jednocześnie błyszczał i czarował na scenie jak mało który lider. Koncerty Depeche Mode były zawsze wyjątkowe, a Dave królował na nich zawsze z intensywnością godną podziwu. Pierwszy raz zobaczyłem go w akcji dokładnie 18 czerwca 1993 w Pradze, podczas „Devotional Tour”. Od tamtej pory nie opuściłem żadnej trasy, niejednokrotnie bywając na kilku koncertach w ramach tego samego tournee, z prozaicznej przyczyny – aura Dava, jak i pozostałych członów grupy, a przede wszystkim sama muzyka, przyciągała mnie niczym magnes.
"Zdecydowanie myślałem o odejściu z Depeche Mode" – wyznaje szczerze Dave w wywiadach promujących jego najnowsze wydawnictwo. I rozwijając ten wątek dodaje: „Dużo o tym myślałem podczas ostatniej intensywnej trasy, którą odbyłem z Depeche. Nie dlatego, że mi się to nie podobało, świetnie się tam bawiłem. Ale chcę móc w pewnym momencie spojrzeć na zespół i po prostu go zostawić. Zrobiliśmy te wszystkie wspaniałe rzeczy i występy, zrobiliśmy te wspaniałe płyty i to wszystko stoi na własnych zasługach. W przyszłym roku skończę 60 lat, wiem, że to nie jest jeszcze wiek w dzisiejszych czasach, aby odejść na muzyczną emeryturę. Ale to wszystko z czasem zbyt wiele mnie kosztuje, a co najważniejsze - zabiera mi moje życie, mojej rodziny, mojej żony i moich przyjaciół, pochłania mnie i eksploatuje do granic wytrzymałości". I to wszystko wyznaje „głos” już wręcz kultowy w panteonie współczesnej muzyki!...
Na szczęście muzyka ma tak wiele walorów i twarzy, że sama też potrafi leczyć, chciałoby się rzec: i to dobitni,e w przypadku tej płyty. Oto Dave Gahan, po raz trzeci w swojej karierze, nawiązał współpracę z angielsko-amerykańskim zespołem producentów muzycznych złożonych z Richa Machina i Iana Glovera, a ukrywających się pod nazwą Soulsavers. Płyta „Imposter” nie jest kolejną pandemiczną kolekcją piosenek. Nagrania zostały zarejestrowane na żywo w Malibu w Kalifornii w listopadzie 2019r. Cała sesja miała miejsce w studio Shangri-La, należącego do producenta muzycznego Ricka Rubina. Gahanowi towarzyszył prawdziwy i liczny zespół muzyków, co zaskutkowało jedną z najlepszych sesji, a wręcz serią występów wokalnych w historii współpracy z Soulsavers. „Otoczenie zainspirowało mnie i mam nadzieję cały zespół, magicznym poczuciem wolności, a także pozwoliło pracować nam w tym samym duchu, co legendarny, wyprodukowany przez Rubina album Johnny Casha, również zawierający covery "American IV: The Man Comes Around" - podkreśla Gahan i dodaje: „Jego wersja utworu Nine Inch Nails - 'Hurt', po prostu mnie zdmuchnęła i nadal to robi. Słyszałem historię od ludzi, którzy pracowali nad tą płytą, że nie miał absolutnie żadnego pojęcia, kim był oryginalny artysta, ale jego talent wystarczył, aby pokazać dosłownie wnętrze własnej duszy i tego, co wtedy czuł”.
„Oszust” to autoironiczny album, wydający zgłębiać się wszystkie mroczne zakamarki duszy Dave’a, który dostarcza nam „12 bardzo precyzyjnie i świadomie wybranych najszczerszych piosenek, jakie kiedykolwiek napisano” – jak zapewnia wokalista. Został wydany 12 listopada 2021 roku nakładem Columbia Records. Jeśli spodziewacie się po tej płycie syntezatorowego brzmienia znanego z Depeche Mode, będziecie bardzo rozczarowani. Chociaż prawie każdy utwór nosi tu piętno takiej marzycielskiej i jednocześnie mrocznej aranżacji, jaką nie raz David kreował w swoim macierzystym zespole. Jednak na pierwszej linii króluje tu bardzo emocjonalny wokal, genialnie interpretujący te wszystkie, jakże ważne, teksty utworów, z precyzyjnym rockandrollowym chórem gospel, pojawiającym się w większości kompozycji.
Świadomie tym razem nie będę analizował poszczególnych utworów, gdyż płyta ta jest tak magiczna i intymna, że najlepiej odkrywać jej prawdziwy czar w samotności, w wygodnym fotelu, ze szklaneczką relaksującego trunku, zgłębiając jednocześnie historię muzyki, jak i wszystkie meandry życia, które pomimo, że wykonuje je mistrz interpretacji, aby oczyścić własną duszę, mają wiele wspólnego z każdym człowiekiem, dla którego sztuka jest tak samo niezbędna w życiu jak tlen. Ograniczę się tylko do wyróżnienia kompozycji, które podczas wielokrotnego słuchania wywarły na mnie największe wrażenie.
Otwierająca album ballada "The Dark End of the Street" (utwór Jamesa Edwarda Carra - amerykańskiego piosenkarza soulowego, określanego jako "jeden z największych wokalistów, jakich kiedykolwiek wyprodukował czysty soul") była wielokrotnie wykonywana, m.in. przez Arethę Franklin i Elvisa Costello, ale wersja Gahana absolutnie przepaja go nie tylko niezwykłą głębią, ale i brawurą.
Innym odważnym wyborem jest kompozycja "Lilac Wine" (wykonana pierwotnie przez Earthę Kitt - amerykańską piosenkarkę, aktorkę i tancerkę), która została swego czasu tak dobrze wykonana przez Jeffa Buckleya, że zaskakującym jest to, że ktokolwiek odważył się zaśpiewać ją ponownie jeszcze raz. Silny baryton Gahana oddaje tej piosence coś w rodzaju sprawiedliwości i w żaden sposób nie próbuje kopiować ani konkurować z wokalnymi akrobacjami Buckleya. Czy "Lilac Wine" przypomina Gahanowi, który niesławnie przedawkował heroinę w 1996 roku, o jego własnych problemach z nadużywaniem tej substancji w przeszłości? Tego nie wiem, ale muzyka… potrafi powiedzieć wszystko.
W „A Man Needs A Maid", kompozycji Neila Younga wypełnionej po brzegi niejednoznacznością, odciskają się głęboko zakorzenione tematy zależności w życiu. W interpretacji Gahana utwór nabiera wstrząsającej kruchości i niepokojącej kontemplacji, wzmocnionej lekkością dotyku fortepianu Seana Reeda.
Jednym z najbardziej wzniosłych momentów na płycie jest utwór „Metal Heart”. Co widzi Gahan z siebie, w tej kruchej i czasami nieobliczalnej muzyce Cat Power? "Tracisz powołanie, które udawałeś" - śpiewa szczerze i gorzko, a jego ton brzmi trochę jak głos Michaela Hutchence’a z INXS. Czy osobowość lidera Depeche Mode nie jest czasem fasadą, a nawet ciężarem dla niego? Tajemnica, co do powodów jego wyborów może być celowo prowokacyjna.
"Shut Me Down" Rowlanda S. Howarda, pierwotnie nagrana na ostatni album byłego gitarzysty Birthday Party, to piosenka wypełniona niszczycielskimi punktami odniesienia. Słodko-gorzka kompozycja, którą Howard napisał umierając na śmiertelną odmianę raka, która wydaje się nierozerwalnie związana z jego przedwczesną śmiercią. W swojej interpretacji Gahan zamieniato poczucie żalu w tęsknotę i wyciszoną euforię, wyczarowując coś na sposób pokręconej nadziei z ponurego „wraku” pierwowzoru Howarda.
„Smile” to piosenka oparta na motywie instrumentalnym użytym w ścieżce dźwiękowej do filmu Charliego Chaplina z 1936 roku „Nasze czasy” („Modern Times”). Ten charakterystyczny, wieczny tramp z nieodłącznym wąsem, melonikiem i laseczką to postać, bez której nie sposób wyobrazić sobie historię kina. Chaplin skomponował ten instrumentalny pierwotnie utwór, inspirując się operą „Toscą” Giacomo Pucciniego. W przekazie opartym na wersach i tematach z filmu, Charlie za wszelką cenę chciał przekazać odbiorcy, aby się rozweselił i że zawsze jest jasne jutro, tak długo, jak tylko się uśmiechasz… Pierwszą wersję z tekstem nagrał Nat King Cole. W "Smile" trudno powiedzieć czy Dave Gahan, który od 40 lat praktycznie nigdy nie został uchwycony uśmiechnięty na oficjalnym zdjęciu reklamowym, jest do bólu ironiczny, gdy śpiewa tą starą melodię, a kto wie, może naprawdę czuje w sercu, że "życie jest nadal warte zachodu, jeśli tylko się uśmiechniesz", a jego poza na scenie przypomina w pewien sposób sztukę tego ikonicznego komika, znanego tak doskonale z czarno-białych filmów… Wyznam szczerze, że za każdym razem, kiedy słyszę „Smile” zamiast uśmiechu, mimowolnie lecą mi łzy…
"Not Dark Yet", piosenka Boba Dylana, jest przedostatnim utworem i ukoronowaniem całego albumu. Gahan używa go jako wizytówki swojego głębokiego, bogatego głosu i szczerych, niespożytych emocji, które dosłownie w niego wlewa! Kiedy śpiewa "Za każdą piękną rzeczą krył się jakiś ból", jest to tak wiarygodne i szczere, a szkwałowe gitary doprowadzają efekt cierpienia do crescendo, dochodzę do wniosku, że ta wersja jest 10 razy lepsza niż oryginału!
Album wieńczy utwór „Always On My Mind" (pierwszy raz wykonana przez Gwena McCrae w 1972 r.) - piosenka tak dobrze znana, tak często coverowana i znajoma, że mam wrażenie, iż za rzadko i zbyt mało czasu poświęcamy na myślenie o jej prawdziwym przesłaniu. Jest tak bardzo przesiąknięta prostotą i obnaża w ten sposób słabości i niedoskonałości głównego bohatera… W przypadku interpretacji Dava Gahana wyróżnia się jako wysoki, spełniony, kluczowy moment, który powinien wykorzenić wszelkie ślady syndromu oszusta, który stworzył ten genialny album! Wokalista zaśpiewał go w tak szczery i niewiarygodny sposób, że nie boję się wyrokować, że z czasem stanie się tak samo znaczący i ważny dla kariery Gahana, jak "amerykańska" seria Johnny'ego Casha dla jego trwałego dziedzictwa.
"Kiedy słucham głosów i piosenek innych ludzi - bardziej sposobu, w jaki je śpiewają i interpretują słowa - czuję się jak w domu" – wyznaje Gahan w kolejnym z licznych wywiadów. "Utożsamiam się z tym. Pociesza mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Na tej płycie nie ma ani jednego wykonawcy, który by mnie nie poruszył. Wiem, że zrobiliśmy coś wyjątkowego i mam nadzieję, że inni ludzie to czują i zabierze ich to w małą podróż - szczególnie ludzi, którzy kochają muzykę i mają ją od lat w sercu". – nie potrzeba chyba bardziej szczerych i dobitnych słów, podsumowania samego Autora tej ciekawej płyty…
Grupa Depeche Mode doszła do takiej pozycji, że za każdym razem, gdy któryś z muzyków umieszcza tę nazwę na czymkolwiek, co jest związane z muzyką, z pewnością przyciąga to wszelkiego rodzaju uwagę rzeszy słuchaczy. Przeszedłem długą drogę z całą twórczością tego zespołu, przeżywając wszystkie miłe i te bardziej tragiczne chwile… Nigdy nie zapomnę kiedy pod koniec lat 80. płyty „Black Celebration” i „Music for the Masses” ukształtowały moją muzyczną wrażliwość. Nigdy też nie zapomnę, kiedy mniej więcej w połowie lat 90., zaczynając swoją przygodę z pisaniem o muzyce, dane mi było współpracować z pewnym muzycznym periodykiem, który reklamował się jako magazyn muzyki ekstremalnej, wyłącznie dla ludzi o mocnym sercu. Często wtedy z racji pełnionych obowiązków brałem udział w koncertach i festiwalach zespołów prezentujących w większości ekstremalne odmiany metalu. Przeprowadzając z nimi wywiady, miałem jedno, dyżurne pytanie: „Kto spoza waszego gatunku muzyki, inspiruje was do tworzenia?” Uwierzcie mi, że 99% tych wymalowanych, corpsepaintowych, ale uśmiechających się na to pytanie twarzy, odpowiadało mi zgodnie: „Depeche Mode”.
I tak po tylu latach ten „imposter” Dave Gahan pozwala nam usłyszeć, co wpływa na niego i jego duszę i nie podlega żadnej dyskusji, że wszystkie te piosenki znaczą dla niego bardzo dużo. Mając za sobą te wszystkie doświadczenia, które przeżył i będąc osobą, która jest tak ważna dla milionów ludzi na całym świecie, nie miał nic tą płytą do udowodnienia, ale chciał pokazać, że żyje, co potrafi zrobić i co go inspiruje.
On nie jest Oszustem! On jest prawdziwy i to do bólu!