Lalu - Paint The Sky

Olga Walkiewicz

Wiele lat temu miałam przyjemność otrzeć się o urok paryskiego życia, jego niebywały blask i zmysłowość. Stolica Francji kojarzy mi się z porankami na Champs–Elysees, z kawiarenkami wtopionymi w zapach świeżo upieczonych croissantów, z Sekwaną przeszywającą serce miasta niczym srebrna strzała, z cieniem rzucanym przez wieżę Eiffla i złoceniami Palais Garnier. Cudowna atmosfera wszechobecnej sztuki, ślady jakie pozostawili po sobie Monet, Degas czy Renoir. Jest też drugi Paryż – esencja nocy – sensualny. Paryż o smaku szampana w Moulin Rouge, Lido czy Crazy Horse. Ale Francja to nie wyłącznie sceny kabaretów, Luwr czy art deco. Francja to muzyka i to nie tylko Bizet, Saint-Saens, Charles Aznavour czy Edit Piaff. To wspaniała muzyka filmowa, to bogactwo, jakie tkwi w rocku progresywnym i wszystkich jego odmianach. To Vivien Lalu – znakomity kompozytor i zdolny producent. Artysta którego sny stały się rzeczywistością, który wie jak osiągnąć sukces i być jednocześnie bardzo skromnym człowiekiem. Lubi się pojawiać na płytach innych artystów. Trudno byłoby wymienić wszystkie albumy, na których zaznaczył swój udział, dlatego skupię się na tych solowych – najważniejszych.

Pierwszy z nich ukazał się w 2005 roku - „Oniric Metal”, drugi w 2013 roku - „Atomic Ark”. Rok 2022 przyniósł kolejny - „Paint The Sky”. Nagrał go w doborowym towarzystwie muzyków, których nie trzeba bliżej przedstawiać. Damian Wilson dzierży dumnie mikrofon, gitara i bas to domena Joopa Woltersa, a za zestawem perkusyjnym zasiada Jelly Cardarelli. Oczywiście roi się tu od znakomitych gości: Steve Walsh (ex-Kansas), Tony Franklin (Whitesnake, Roy Harper, David Gilmour, Jimmy Page), Jens Johannson (Stratovarius), Gary Wehrkamp (Shadow Gallery), Simon Phillips (Toto, Judas Priest, Robert Reed), Vikram Shankar (Redemption, Silent Skies), Jordan Rudess (Dream Theater), Simone Mularoni (DGM), Alessandro Del Vacchio (Jorn Lande, Hardline,Revolution Saints), Marco Sfogli (Premiata Forneria Marconi, MullMuzzler, James LaBrie) i Alex Argento. Trzeba przyznać, że to bardzo mocarna drużyna. Vivien Lalu umie zjednywać sobie ludzi, spajać ich umiejętności własnym talentem, nadawać blasku wszystkim projektom, w których uczestniczy. Tym bardziej na swojej płycie. Doskonały słuch, zdolności muzyczne i pasja twórcza to wypadkowa znakomitych genów i atmosfery sztuki wypełniającej jego dzieciństwo. Rodzice Viviena byli aktywnymi muzykami w progresywnym zespole Polene. To, co osiągnął to także efekt ciężkiej pracy i wytrwałości w dążeniu do celu. Młodzieńcze lata i studia pod okiem tak wytrawnego muzyka, jakim był Emmanuel David, wypolerowały w nim jazzową błyskotliwość i umiejętność improwizacji. To wszystko kształtowało jego osobowość jako twórcy i odcisnęło swój głęboki ślad w jego spojrzeniu na otaczający świat. Czuje się to wyraźnie w każdej kompozycji, które są niczym kadry filmu sklejonego z fragmentów wspomnień, myśli i refleksji nad otaczającą rzeczywistością.

Album otwiera tryskający pozytywną energią utwór „Reset To Present”. Gdyby można było wymalować niebo kolorami, jakich używa Lalu, byłoby szalone od ciepłych barw – tętniących czerwieni, roześmianych pąsów, pomarańczowych soczystości i kropli karmazynu. Tak optymistycznie zaczyna się podróż, w jaką nas zabiera Vivien. W tej wędrówce nie mamy oglądać się za siebie. Mamy zdobywać to, co nieznane, realizować wizje, otwierać na nie umysł, uchylić wrota marzeń, zbadać to, co niezbadane. „..And you’ll see your mind is open by the vision that’s before your eyes”...

Kolejny utwór, o przydługim tytule „Won’t Rest Until the Heart of the Earth Burns the Soles of Our Feet Down to the Bone”, to utwór będący obrazem armageddonu i drogi ucieczki z palącej się, zniszczonej Ziemi. Nieco bardziej wyważony z zadziornymi klawiszowymi pasażami występującego tu Jensa Johannesona. W „Emotionalised” jest dużo elementów jazzowych zazębiających się z motorycznym refrenem – pytaniem: ”Do people understand them?”. Proste pytanie obnażające tysiące wątpliwości w to, czy ludzkość rozumie drogę, którą podąża i czy sprosta wyzwaniom. Tytułowe nagranie „Paint The Sky” to jeden z moich ulubionych fragmentów płyty. Każdy z instrumentów rozkwita tutaj szaloną kwiecistością soczystych brzmień, nakładają się na siebie miękkie linie melodyczne, splatają się ze sobą i kiełkują, by wyrosnąć w świątynię doskonałej harmonii. Vivien Lalu jest tu w towarzystwie swoich zacnych gości: dawno niesłyszany Walsh (który nie tylko gra na klawiszach, ale śpiewa kilka linijek tekstu), Franklin, Del Vacchio, Johannson, Wehrkamp... Piękna kompozycja, niesamowicie świetlista. Można przy niej rzeczywiście pomalować całe niebo akwarelą wyobraźni: „Paint the sky with colours that won’t fade...” . W spokojnym, prowadzonym przez dźwięki akustycznej gitary, utworze „Witness to the World” czuje się nieopisany porządek wszechświata. Kojący, lekko senny rytm zostaje jednak przerwany przez roziskrzoną solówkę gitarową Marco Sfogli. To taka wisienka na torcie, rozbłyskająca niczym rój meteorytów.

Vivien Lalu porusza na swoim albumie ważne tematy. Człowiek kontra planeta. Czy uda nam się przetrwać, czy będziemy odwracać się od prawdy? Czy wygramy w tej nierównej walce – zagubieni – nieświadomi – szaleni? Wizja przegranej zagląda nam w oczy w utworach „Lost In Conversation” i „Standing At The Gates Of Hell”. Ta ostatnia kompozycja tonie w klimatach jazzowych improwizacji finezyjnie wplecionych w rockowe tło. Mój kolejny faworyt to cudowny, przestrzenny „The Chosen Ones”. Niesamowite barwy ma ta kompozycja ozdobiona głosem Damiana Wilsona, wzmocniona ogniem perkusji, wabiąca prześlicznym refrenem. Dodatkowym smaczkiem tego utworu jest gościnny udział Simone Mularoni i Jordana Rudessa. Miękkość porannej mgły i smak rosy na wargach to niebiańska, gitarowa perełka - nagranie „Sweet Asylum”. Następujący zaraz po nim „We Are Strong” to siedem minut będące punktem kulminacyjnym tego albumu. Jeden z najmocniejszych jego punktów. Ale prawdziwą ekstazą jest króciutka kompozycja „All Of The Lights” - niezmiernie drobny, kruchy skarb ułożony na klawiszach. Czuje się tu obecność Vikrama Shankara, jego majestatyczny sposób gry na fortepianie, precyzję, z jaką muska opuszkami palców biel i czerń klawiszy. No i ten jedyny w swoim rodzaju wokal Damiana… Tak naprawdę to zakończenie wędrówki przez wszechświat, jaki zbudował swoją nową muzyką Vivien Lalu. I nic więcej już tu nie trzeba dodawać. Chociaż na deser zaserwowana została jeszcze instrumentalna wersja utworu tytułowego jako bonus. Tak naprawdę światła już zgasły i kurtyna opadła. Pozostało tylko niebo pomalowane na wszystkie kolory ciszy...

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!