Tym razem nie opisuję nowego wydawnictwa, gdyż swoją premierę miało ono prawie 5 lat temu. Jednak do moich rąk trafiło całkiem niedawno, a jego zawartość skłoniła mnie do napisania kilku słów.
Czasami do naszych rąk trafiają płyty sygnowane nazwiskami czy też nazwami, które nawet wytrawnym eksploratorom muzycznej sceny mówią niewiele lub też nic. I o ile nie jest to dziwne w przypadku debiutantów, to tu mamy do czynienia z artystą, który na scenie występuje ponad 30 lat, a jakoś do tej pory nie przebił się do świadomości szerszego grona słuchaczy, przynajmniej w naszym kraju. Lothar-Michael Ernst, bo o jego dokonaniach jest tu mowa, urodził się bowiem 65 lat temu w Niemczech. W wieku 6 lat rozpoczął naukę gry na fortepianie, pobierał nauki w Bruckner Gymnasium w Straubing oraz studiował grę w Leopold-Mozart-Conservatory w Augsburgu. Pierwszy utwór skomponował mając lat 13. W latach 1987-88 otrzymał nagrody dla najlepszego klawiszowca oraz artysty solowego w plebiscycie organizowanym przez Rock Sponsorship w Augsburgu. W ciągu 30 lat koncertował solo, w duetach, trio, z big bandem, w jazzowo-rockowych zespołach oraz w dziewięcioosobowym zespole wykonującym rock i soul.
Ma on na swoim koncie albumy „The Hitch-Hiker's Tales” (1999, zainspirowany książką Douglasa Adamsa „The Hitchhiker's Guide to the Galaxy”), “Songs From The Last Century” (2002), “Full Moon” (2004), “16 Miniatures For Piano Solo” (2009, z muzyką fortepianową) i “Riders On The Stage” (2013). Praca nad płytą “Stranded On Inner Shores” zaczęła się w roku 2012 roku, jednak impulsem do jej dokończenia było spotkanie przez artystę pewnej kobiety, która odmieniła jego życie i zainspirowała go do napisania jeszcze 5 utworów (zostały one zadedykowane na albumie właśnie jej). Do nagrań zaprosił znajomych, doświadczonych muzyków, którzy pomogli mu zrealizować pomysły: na basie zagrał Steffen Knauss, na perkusji Martin Klee a na gitarach Joachim Ernst oraz Christian Schwarzbach. Sam Lothar-Michael napisał wszystkie utwory, zaśpiewał wszystkie linie wokalne oraz zagrał na różnych instrumentach klawiszowych.
Album rozpoczyna się od dynamicznego „No Justice For All” ze świetną pracą sekcji oraz solowym popisem Schwarzbacha. Jest to jeden z tych utworów, które zostały zadedykowane nowej miłości autora, a w tekście wyraża on swoją radość z odnalezienia drugiej połówki. Całkiem udane otwarcie całego wydawnictwa.
W drugim nagraniu, zatytułowanym „Now And Then”, zastosowano ciekawy zabieg. Mimo, że trwa on tylko 4 i pół minuty, to został podzielony na dwie, wyraźnie odmienne, części. W pierwszej słyszymy klawikord oraz natchniony śpiew lidera, którym wyraża ból wynikający z porzucenia:
„I have been fool in trusting everyone then
But you know, you know, you know it was all in vain
All she ever needed was a little change again
And I had to play the leading part of the game”.
Druga część jest instrumentalna i porywa intensywnym brzmieniem basu oraz kolejnym melodyjnym popisem gitarzysty.
Podobny temat, odrzucenia, dostajemy także w kolejnym nagraniu, „Turned To Stone”, w którym śpiew lidera jest bardzo mocny, mogący kojarzyć się z wokalem Marka Knopflera, z wyraźnie zaznaczoną chrypką. Jako czwarty otrzymujemy jedyny instrumentalny utwór, „I Wish You Could Love Me” z jazzowym posmakiem, choć bardziej w klimatach wyjętych rodem z dancingowych wieczorów, z charakterystycznymi, rozmarzonymi klawiszami oraz nastrojowymi solówkami w wykonaniu zarówno Christiana Schwarzbacha, jak i Joachima Ernsta. Na pewno odstaje ono od pozostałej zawartości krążka, ale ma swój niezaprzeczalny urok.
Ten klimat burzy kolejna ścieżka wypełniona utworem „Hollywood” w stylu… country. Rozpoczyna się co prawda niczym „Coming Back To Life” Pink Floyd, ale w dalszej części, zgodnie z tytułem, zabiera nas na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, budząc skojarzenia z solową twórczością wspomnianego Knopflera, szczególnie jeśli chodzi o śpiew. To kolejny dość żwawy utwór z tekstem o niespełnionych marzeniach o zostaniu gwiazdą rocka, który wprowadza pewne urozmaicenie, lecz w mojej ocenie album niewiele by stracił, gdyby go na nim zabrakło.
Przeciwnie ma się rzecz z kolejną pieśnią - „Wherefore And Why?”, pięknie płynącą z wyśmienitą partią fortepianu i wspaniałą solówką, tym razem w wykonaniu Joachima Ernsta oraz przestrzennym śpiewem:
„You’re drowning me in a sea of broken tears
You’re killing me in a sleep of fading dreams
You’re throwing me away in a sea of fading dreams
You’re killing me in a sleep of broken tears
Why me?
Wherefore and why?”.
“Curious” to z kolei typowa piosenka w klimacie AOR z przetworzonym wokalem, świetną pracą sekcji oraz popisem Schwartzbacha, a „Down And Out” to prawie siedmiominutowa jazda z ciekawym duetem fortepianowo-gitarowym oraz interesującym tekstem napisanym z perspektywy dojrzałego człowieka.
I tak przechodzimy do jednego z moich faworytów, trwającego 6 i pół minuty „Walking On A Wire”. Tylko elektryczne pianino i gitara występującego gościnnie na płycie Gerharda Baiera oraz nostalgiczny, rozgoryczony wokal Lothara-Michaela śpiewający tekst o skomplikowanych relacjach damsko-męskich:
„I didn’t ask for your feelings for me
I didn’t ask for the name of your lover
I didn’t connect him with your present ecstasy
I didn’t believe there was any other
I thought your kisses sealed a friendship pact
Couldn’t feel your heart’s desire
Took your caresses for a friendly act
I didn’t see myself – walking on a wire
I’m honest and I want you be the same
Please tell me these things face to face
I am no fool but the third in that game
Please put yourself in my place”.
Nagranie przywołuje dokonania choćby Camel z lat 80. czy The Alan Parsons Project. Jak już napisałem, to jeden z moich faworytów. Kolejny znajduje się już na następnej ścieżce, którą wypełnia ponad 11-minutowy „The Looking Glass”. To prawdziwy progresywny majstersztyk, z licznymi zmianami nastroju, z porywającym dynamicznym wstępem, wieloma solówkami Schwarzbacha oraz wstawką z brzmieniami klawikordu.
“When dreams become obsessions, It’s not fair ‘cause I’m the fool
Some pages have been read before
Year they pass and moments, too
Then you’re stranded on your inner shore”
Po tej muzycznej uczcie otrzymujemy chwilę wytchnienia w postaci pięciominutowej ballady „No Day Without You”. Tu słyszymy tylko śpiewającego miłosny tekst autora, który akompaniuje sobie na pianinie.
I tak docieramy do finału w postaci najdłuższej pieśni o jakże znamiennym tytule „The Last Farewell”. Matka muzyka, Dorothea Ernst, zmarła w 2016 roku i jej pamięci zadedykowany został ten utwór. W tekście przewija się temat loterii, jaką jest życie:
„Don’t be angry, it’s the way it’s gotta be – but most of our life is just a grand lottery
There are children dying at the age of one – before their lives have just begun
Others have to go in the middle of their youth
Where’s a god, don’t ask him, that’s the proof
We try make the best, but there’s someone playing a game
The biggest fools on earth, they alive and that’s a shame
This is the last farewell, my last goodbye…
…
There’s no questions left, no anger allowed
Finally we are just one in the crowd
Being born to rise our children with the power of love
Following our thoughts and aims, to create enough
To give the world some better seeds, set on solid ground
To leave our planet greater that we’ve found
And last, but not least, if we’ve honestly done our parts
We’re hoping to leave our traces in your hearts”
Powyższym rozważaniom towarzyszy całkiem nieoczywisty podkład, w którym możemy usłyszeć fortepian, gitarę akustyczną, podniosły refren, czy też elementy… reggae, wyciszony fragment z fantastyczną partią klawiszy oraz zaserwowane prawie na sam koniec, trwające 4 minuty, porywające gitarowe solo w wykonaniu Schwarzbacha, które stopniowo wycisza się pozostawiając słuchacza z szumem morza omywającego plażę.
I tak dobiega końca ten trwający 77 minut krążek wypełniony całkiem udanym materiałem. Gdyby jednak muzyk zdecydował się na umieszczenie mniejszej ilości muzyki i odrzuceniem dwóch, trzech mniej udanych utworów, co zaowocowałoby skróceniem wydawnictwa do, powiedzmy, godziny, wówczas otrzymalibyśmy dzieło bardzo dobre. Niemniej obcowanie z zawartością płyty „Stranded On Inner Shores” w pełnym formacie przynosi słuchaczowi dużo przyjemności.
Okładkę oraz dość grubą książeczkę umieszczoną w digipacku zdobią zdjęcia greckiego fotografa Stavrosa Kalafatisa przedstawiające bajeczne widoki uchwycone aparatem na wyspach Kefallinia i Santorini. Te sielskie krajobrazy dobrze komponują się z muzyczną zawartością krążka, jest to bowiem album nagrany przez artystę, który nie musi nic udowadniać, który nagrywa dla własnej przyjemności muzykę szczerą, płynącą prosto z serca, który chce się podzielić ze światem swoimi przemyśleniami oraz radością z odnalezionego szczęścia u boku ukochanej kobiety. A wszystko to ubrane jest w progrockowe dźwięki, z interesującymi partiami różnego rodzaju instrumentów klawiszowych, rewelacyjnymi solówkami gitarowymi oraz intrygującym śpiewem. „Stranded On Inner Shores” to album skierowany do fanów, którym bliskie są dokonania (głównie z lat 80.) takich wykonawców, jak Dire Straits, The Alan Parsons Project, Camel, Pink Floyd, czyToto. Zawartość powinna spodobać się także sympatykom naszego Millenium. To właśnie lider tego ostatniego zespołu, Ryszard Kramarski, w ramach Lynx Music zdecydował się na dystrybucję tego wydawnictwa, które oryginalnie ukazało się 5 lat temu. Dzięki temu jeszcze większa ilość miłośników dobrej muzyki będzie mogła odkryć je dla siebie. Polecam!