Pamiętacie łódzką grupę Tale Of Difusion i jej wydaną w 2009 roku płytę „Adventures Of Mandorius (The Bird)”? Działał w niej m.in. gitarzysta Michał Szmidt. Dziś już pewnie mało kto kojarzy to wydawnictwo. Nic dziwnego, niedługo po jego premierze Tale Of Difusion zakończył swoją działalność.
Dwa lata później Michał spotkał na swojej muzycznej drodze Konrada Szustakiewicza (bas), nawiązała się nić muzycznego porozumienia i obaj panowie postanowili rozpocząć współpracę. Dość szybko przygotowali materiał na płytę, ale - pomimo tego, że posiadali klarowną wizję swojej muzyki – okazało się, że ich kompozycje mają pewne ograniczenia: pierwotnie rozpisane zostały jedynie na gitarę i bas. Postanowili więc dopracować skomponowane utwory. Do studia Manximum Records weszli dopiero pod koniec 2020 roku. I już nie we dwóch, a w znacznie szerszym gronie muzyków, którzy dokooptowani zostali w charakterze zaproszonych gości: Zuzanna Błaszczyk (wokal), Przemek Kuczyński zagrał na perkusji, Paweł Marciniak na instrumentach klawiszowych, a Szymon Żmudziński na trąbce (dwaj ostatni wystąpili też przed laty na wspomnianej płycie „Adventures Of Mandorius (The Bird)”). Szczególnie udział tego ostatniego wart jest osobnej uwagi, gdyż jego gra nadaje płycie „Molya In Novum” wyrazistego i rozpoznawalnego charakteru.
Praca w studiu zakończona została w połowie ubiegłego roku i znowu musiało minąć trochę czasu zanim płyta ujrzała światło dzienne. Długi czas poświęcono na staranne dopracowanie szaty graficznej: album ukazał się w stylowym digipaku z grubą książeczką, w której zamiast tekstów (muzyka grupy White Molya jest w zasadzie instrumentalna; jedynie tu i ówdzie pojawia się słowo mówione lub delikatne wokalizy Zuzanny Błaszczyk, ale nie jest ich dużo. Jej głos pojawia się właściwe chyba tylko w dwóch tematach: „Molya” oraz „Dyfenia”) znalazły się grafiki mające odzwierciedlać i dopełniać muzyczny przekaz. Oprawą graficzną zajął się nie kto inny, a Michał Szmidt, który stworzył serię obrazów korelujących z formą utworów. Podkreślają one zmienność i przemijanie - główny przekaz projektu White Molya.
Niełatwo w sposób jednoznaczny i precyzyjny sklasyfikować muzykę, z jaką mamy do czynienia na albumie „Molya In Novum”. Najbardziej oczywisty trop to post rock. Post rock z pewnymi pierwiastkami rocka progresywnego, ale też i jazzu. A właściwie jazz rocka. Zadziwia harmonia, z jaką drapieżne, napędzające poszczególne kompozycje (a jest ich w sumie 11) gitarowe riffy współbrzmią z vintage’owo brzmiącymi klawiszami, a przede wszystkim w jaki sposób znajdują one przeciwwagę w postaci wszechobecnego brzmienia jazzującej trąbki.
Tak czy inaczej to album, który pobudza wyobraźnię. Prowokuje do myślenia, do malowania pod powiekami zamkniętych oczu własnych obrazów, a nawet do wyświetlania własnych ‘filmów’. Muzyka kreuje w głowie słuchacza przeróżne skojarzenia oraz wizje…
Instrumentalny dream rock? Tak, chyba to właśnie określenie najlepiej pasuje do tego, z czym mamy do czynienia na debiutanckiej płycie tej obiecującej kapeli.